Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ





Greenwashing, czyli nabijanie w butelkę w imię ekologii



Greenwashing

Produkty przyjazne środowisku naturalnemu cieszą się wśród konsumentów coraz większą popularnością i stają się po prostu modne. Niestety, okazuje się, że nie wszystko, co producenci reklamują jako ekologiczne rzeczywiście takie jest. Owo zjawisko określa się z angielska jako greenwashing.

Nikt nie ma chyba wątpliwości, że dbanie o środowisko naturalne jest jak najbardziej godne pochwały i powinno być obowiązkiem każdego z nas. Ziemię mamy tylko jedną i to od nas zależy, jak będzie ona wyglądać i w jakim stanie zostawimy ją przyszłym pokoleniom. Niestety, przez długie lata nikt nie zaprzątał sobie tym specjalnie głowy, co doprowadziło do degradacji i skażenia środowiska, zanieczyszczenia atmosfery i wód, a także do globalnego ocieplenia
klimatu, którego następstwem są chociażby ekstremalne zjawiska pogodowe, uświadamiające nam często niszczycielską siłę przyrody. Na szczęście, w końcu ludzie zrozumieli, że brak poszanowania dla planety doprowadzi ostatecznie do nieodwracalnej katastrofy. Dlatego priorytetem stały się działania mające zapobiec dalszemu niszczeniu środowiska, a wszystko, co ma się temu przysłużyć zaczęto określać przedrostkiem „eko”. Z czasem korzystanie z ekologicznych rozwiązań oraz posiadanie ekologicznych produktów zaczęło być nie tylko przejawem troski o los planety, ale także modą. Chęć bycia „eko” pod praktycznie każdym względem sprawiła jednak, że pojęcie to zostało w końcu przewartościowane. Tym samym dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją, gdzie producenci jako ekologiczne określają dobra i usługi, które w rzeczywistości wcale takowe nie są. To oczywiście negatywny trend skutkujący tym, że klienci poszukujący produktu wytworzonego z uwzględnieniem zasad ekologii decydują się finalnie na zakup czegoś, co takiego założenia nie spełnia. Wszystko przez to, że nie są świadomi, iż zostali wprowadzeni w błąd. W rezultacie wydają pieniądze na rzecz, która tak naprawdę nie jest zgodna z ich oczekiwaniami. Niestety, takie zjawisko stało się już na tyle powszechne, że ukuto na nie specjalny termin. Mianowicie chodzi tutaj o greenwashing dający się przetłumaczyć jako ekościema, ekologiczne wybielanie, zielone kłamstwo lub zielone mydlenie oczu.

Pojęcie greenwashingu, zainspirowane słowem whitewashing (co oznacza wybielanie) zostało wprowadzone w 1986 roku przez dziennikarza, aktywistę i ekologa Jaya Westervelta przy okazji artykułu, który napisał dla dziennika „New York Times”. Artykuł dotyczył hoteli, w których gości zachęcano do rzadszej wymiany ręczników, co według oficjalnej narracji miało na celu zmniejszyć częstotliwość ich prania, a tym samym pozwolić na zaoszczędzenie wody, energii i detergentów. Westervelt twierdził jednak, że nie wynika to wcale z troski o środowisko, ale z chęci ograniczenia wydatków na pralnie i w efekcie osiągnięcia większego zysku. Takie działania nazwał właśnie greenwashingiem. Wkrótce owy neologizm na stałe wszedł do języka i zaczęto nim określać nie do końca etyczne praktyki mające podkreślić ekologiczny charakter czegoś, co tak naprawdę z ekologią ma niewiele wspólnego. Przykłady takich zjawisk można mnożyć i to w dowolnie wybranej dziedzinie. Weźmy chociażby motoryzację, a konkretnie samochody

Z czasem korzystanie z ekologicznych rozwiązań oraz posiadanie ekologicznych produktów zaczęło być nie tylko przejawem troski o los planety, ale także modą. Chęć bycia „eko” pod praktycznie każdym względem sprawiła jednak, że pojęcie to zostało w końcu przewartościowane.

elektryczne. Wszędzie można usłyszeć, że są przyjazne dla środowiska, ponieważ podczas jazdy nie emitują żadnych spalin, a przy okazji poruszają się niemal bezgłośnie, co pozytywnie wpływa na komfort akustyczny całego otoczenia. To akurat prawda, z tym że nie cała. W medialnym przekazie pomija się bowiem proces wyprodukowania pojazdu na prąd, który stanowi bardzo duże obciążenie dla środowiska naturalnego. Danymi na ten temat podzieliła się m.in. firma Polestar powołana do życia przez Volvo i wytwarzająca elektryczne auta klasy premium. Aby pokazać, że rzeczywistość nie jest wcale taka kolorowa, producent postanowił porównać, jaka ilość dwutlenku węgla (czyli podstawowego gazu odpowiedzialnego za efekt cieplarniany) powstaje podczas produkcji elektrycznego Polestara 2 i benzynowego Volvo XC40. Okazało się, że wytworzenie pojazdu na prąd wiąże się z emisją 24 ton dwutlenku węgla, natomiast w przypadku auta spalinowego jest to 14 ton tego pierwiastka. Za tak wyraźną różnicę odpowiada głównie konieczność wyprodukowania akumulatora trakcyjnego będącego magazynem prądu niezbędnego do wprawiania „elektryka” w ruch. Poza tym obowiązkowymi składowymi wspomnianego akumulatora są cenne, rzadko występujące w przyrodzie metale takie jak lit, nikiel i kobalt, które często wydobywane są w skandalicznych warunkach, także przez dzieci. Trudno więc tutaj mówić o ekologii. Poza tym należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną, bardzo istotną kwestię, tym razem związaną bezpośrednio z eksploatacją samochodu elektrycznego. Chodzi mianowicie o produkcję prądu potrzebnego do ładowania baterii. Aby była ona neutralna dla środowiska musi odbywać się z wykorzystaniem odnawialnych źródeł energii, a więc pochodzić z elektrowni wodnych, wiatrowych czy słonecznych. Tymczasem w wielu krajach, w tym także w Polsce, większość prądu nadal wytwarzana jest w elektrowniach węglowych uznawanych za jedno z najbardziej zanieczyszczających środowisko źródeł produkcji energii elektrycznej. Podczas spalania węgla

emitowane są bowiem toksyczne substancje (takie jak SO2 i NOx), różnej wielkości pyły (PM10 i PM2,5), metale ciężkie (np. rtęć i kadm), a także dwutlenek węgla. Mimo więc, że samochody na prąd nie posiadają rur wydechowych i nie wytwarzają spalin, to jednak patrząc na nie w szerszej perspektywie nie można nazwać ich bezemisyjnymi i neutralnymi dla środowiska naturalnego. W rezultacie określanie ich jako ekologiczne to greenwashing w pełnej krasie.

Z tytułowym zjawiskiem możemy spotkać się praktycznie codziennie. Wystarczy, że pójdziemy na zakupy do pierwszego lepszego sklepu. Na niejednej półce z pewnością ujrzymy produkty posiadające opakowania w zielonym, kojarzącym się z ekologią kolorze lub opatrzone łatwo widoczną etykietą przedstawiającą zielony listek czy dłonie trzymające kulę ziemską. Ma to oczywiście wywołać wrażenie, że dany wyrób jest przyjazny dla środowiska albo posiada akredytację jakiejś organizacji dbającej o dobro planety. Tymczasem niejednokrotnie w żaden sposób nie pokrywa się to z rzeczywistością, a rzekoma przyjazność dla środowiska ma tylko zachęcić klienta do wydania pieniędzy właśnie na ten produkt. Jeżeli już zrobiliśmy zakupy, to warto byłoby je do czegoś spakować. W tym celu korzystamy przeważnie z plastikowych toreb określanych jako biodegradowalne. Niestety, i w tym przypadku jest to stwierdzenie zdecydowanie na wyrost. Dlaczego? Według najnowszych standardów wprowadzonych przez British Standards Institute, aby plastik można było uznać za biodegradowalny, to powinien on się rozłożyć w przeciągu maksymalnie dwóch lat. Tymczasem naukowcy z uniwersytetu w Plymouth postanowili sprawdzić jak to wygląda w rzeczywistości. W tym celu wystawili plastikowe torby zakupowe na działanie powietrza, gleby i morza, czyli środowisk, które potencjalnie mogłyby napotkać, gdyby zostały wyrzucone jako śmieci. Torby monitorowano w regularnych odstępach czasu, oceniając stopień ich rozkładu na podstawie widocznych ubytków materiału, utraty wytrzymałości na rozciąganie oraz zmian tekstury powierzchni i struktury chemicznej. Ostatecznie okazało się, że są one zdatne do użytku nawet po ponad trzech latach przebywania w glebie lub środowisku morskim. Stoi to więc w zupełnej sprzeczności z obiecywaną biodegradowalnością owych produktów, ponieważ zgodnie z założeniami po upływie tak długiego czasu powinny się już one rozłożyć. Tak się jednak nie dzieje, czyli mamy do czynienia z greenwashingiem.

Kolejnym jego przykładem jest często używane przez różnego rodzaju firmy stwierdzenie, że energia elektryczna, z której korzystają w całości pochodzi ze źródeł odnawialnych. Problem w tym, że technicznego punktu widzenia nie da się sprawdzić, jaki procent prądu w gniazdkach pochodzi z konkretnego źródła. Płynie on bowiem ze wszystkich źródeł, które są w danej chwili dostępne. Aby można było zgodnie z prawdą powiedzieć, że pochodzi on w stu procentach z OZE, to należałoby podpiąć się bezpośrednio pod tego typu instalację i korzystać wyłącznie w wytworzonej przez nią energii, co w zdecydowanej większości przypadków jest właściwe niemożliwe. Ciekawym rozwiązaniem jest system tzw. „zielonych certyfikatów”, czyli legitymowanie się wsparciem generacji określonej ilości energii ze źródeł odnawialnych. Jednak i w tym przypadku mamy nieraz do czynienia z greenwashingiem. Powód? Zdarza się, że ze wsparcia korzystają jednostki spalające biomasę, która formalnie jest zaliczana do OZE, ale w rzeczywistości nie powinno tak być. Wszystko przez to, że podczas spalania biomasy wytwarza się dwutlenek węgla, z którego emisją tak usilnie się obecnie walczy. Mamy więc tutaj do czynienia z pewnego rodzaju kuriozum: za ekologiczne uznawane jest coś, co bezsprzecznie przynosi szkodę środowisku. Tym samym mamy do czynienia z zielonym kłamstwem. Innym jego przykładem są ubrania wykonane z plastikowych śmieci wyłowionych z oceanu. To mocno dyskusyjna kwestia, ponieważ tego typu surowce mają skromny, przeważnie kilkuprocentowy udział w ostatecznym produkcie. Gra wydaje się więc niewarta świeczki, tym bardziej że oceaniczne śmieci trzeba przecież dostarczyć do oddalonych nierzadko o tysiące kilometrów fabryk, by tam zostały odpowiednio przerobione. Transport na takie odległości nie jest oczywiście przyjazny dla środowiska, szczególnie jeśli odbywa się drogą morską za pośrednictwem statków, których wysokoprężne silniki napędowe emitują ogromne ilości szkodliwych substancji. Z ochroną środowiska ma to więc niewiele wspólnego. W rezultacie twierdzenie, że odzież wyprodukowana z oceanicznych śmieci jest ekologiczna to ewidentny greenwashing.

Omawiane zjawisko da się bez większego problemu zaobserwować także w polskich realiach. Przykładowo, kilka lat temu znana podróżniczka i dziennikarka Martyna Wojciechowska

Greenwashing stał się obecnie zjawiskiem powszechnym, w związku z czym możemy się z nim spotkać praktycznie wszędzie. Nie oznacza to jednak wcale, że powinniśmy go akceptować i pozostać zupełnie biernym, dając tym samym przyzwolenie na zataczanie przez niego coraz szerszych kręgów.

reklamując produkty firmy Żywiec Zdrój zachęcała do kupowania wód i napojów w plastikowych butelkach twierdząc, że ogólnie rzecz biorąc są one bardziej ekologiczne od szklanych. Poparła to oczywiście kilkoma argumentami, ale konsumentom od razu wydały się one mocno naciągane i w rezultacie reklamę uznali za ekościemę. Trudno się z tym nie zgodzić. Zamierzonego celu nie osiągnęła również firma Palmolive, która jakiś czas temu ozdobiła warszawskie wiaty autobusowe i tramwajowe kompozycją wykonaną z pochodzącego ze Skandynawii chrobotka. Przybrała ona formę zielonej ściany z logiem Palmolive oraz hasłami „Odrobina natury aby poczuć się w pełni sobą” i „Kompozycja z roślin oczyszczających powietrze”. Miało to wyraźnie dać do zrozumienia, że przedsiębiorstwo jest za pan brat z ochroną środowiska. Niezbyt się to jednak udało, ponieważ szybko wyszło na jaw, że w swoim marketingowym przekazie mija się z prawdą. Chrobotek, należący do porostów, jest bowiem znakomitym bioindykatorem, czyli naturalnym wskaźnikiem jakości powietrza, ale nie ma zdolności do jego oczyszczania. Tym bardziej, jeśli tak jak w omawianym przypadku jest zafarbowany i zaimpregnowany, czyli innymi słowy martwy. W takiej sytuacji chrobotek nie może już spełniać żadnej funkcji ekologicznej, a jedynie stanowić wizualną namiastkę natury w miejskim krajobrazie. Zamierzonego reklamowego celu nie osiągnęła także firma Enea, swego czasu promująca się hasłem „Potęga wiatru. Siła wody. Czysta energia. Czysty biznes.”. W następstwie konsumenckiej skargi sprawę wzięła pod lupę Komisja Etyki Reklamy, która po zapoznaniu się z argumentami przedstawionymi przez podmiot skarżący orzekła, że reklama wprowadza konsumentów w błąd i wykorzystuje ich brak doświadczenia lub wiedzy, ponieważ zgodnie z zawartymi w niej informacjami reklamodawca dostarcza czystą energię korzystając wyłącznie z natury. Tymczasem w rzeczywistości ponad 92% energii dostarczanej przez Enea pochodzi ze spalania węgla kamiennego i brunatnego, a zaledwie 5,26% ze źródeł odnawialnych (dane zaczerpnięte z uchwały Komisji Etyki Reklamy w sprawie firmy Enea, wydanej 8 lipca 2010 roku). Ma to się więc zupełnie nijak do wzniosłych haseł zawartych w reklamie i stawia pod dużym znakiem zapytania proekologiczny wizerunek firmy. Za sposób na ekologiczne wybielanie wizerunku można też uznać sytuację, która miała miejsce podczas 24. Konferencji Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w Sprawie Zmian Klimatu zorganizowanej w dniach 2-16 grudnia 2018 roku w Katowicach. Otóż wydarzenie to było sponsorowane m.in. przez Jastrzębską Spółkę Węglową, Polską Grupę Energetyczną (PGE), Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) oraz Tauron, czyli generalnie mówiąc koncerny reprezentujące przemysł paliwowo-energetyczny zajmujący się wydobywaniem surowców energetycznych takich jak węgiel, ropa naftowa i gaz ziemny oraz przetwarzaniem ich w elektrowniach i rafineriach. Zaangażowanie takich przedsiębiorstw jako partnerów szczytu klimatycznego poświęconego szeroko pojętej ochronie środowiska

naturalnego wywołało wiele krytycznych opinii, według których mieliśmy tutaj do czynienia z ewidentnym przykładem zielonego mydlenia oczu.

Jak widać, greenwashing stał się obecnie zjawiskiem powszechnym, w związku z czym możemy się z nim spotkać praktycznie wszędzie. Nie oznacza to jednak wcale, że powinniśmy go akceptować i pozostać zupełnie biernym, dając tym samym przyzwolenie na zataczanie przez niego coraz szerszych kręgów. Wręcz przeciwnie – w miarę możliwości trzeba mu się przeciwstawiać, ponieważ tylko w taki sposób uda się go ograniczyć, a kiedyś być może wyeliminować. Do tego niezbędna jest jednak odpowiednia wiedza ekologiczna. To dzięki niej nie damy się łatwo omamić reklamom, nawet takim, które z pozoru są w pełni wiarygodne. Jeżeli nie chcemy stać się ofiarami zielonego kłamstwa, to poświęćmy nieco czasu i sprawdźmy w dostępnych źródłach, co na temat danej firmy mówią raporty stowarzyszeń, fundacji i organizacji ekologicznych. Gdy zainteresuje nas jakiś produkt, to w pierwszej kolejności przyjrzyjmy się dokładnie widniejącej na nim etykiecie, zwracając szczególną uwagę na wszelkie ekologiczne symbole. Najpierw trzeba jednak wiedzieć, co one oznaczają, a przede wszystkim, które z nich rzeczywiście świadczą o ekologicznym charakterze danego produktu (czyli inaczej mówiąc zostały przyznane przez rzetelne, obiektywne i niezależne instytucje zajmujące się badaniem produktów pod kątem ich przyjazności dla środowiska), a które zostały umieszczone przez producenta i nie mają żadnych akredytacji świadczących o ich zgodności ze stanem faktycznym. Posiadając odpowiednią wiedzę staniemy się zdecydowanie mniej podatni na puste slogany i bezpodstawne oznaczenia stosowane wyłącznie po to, aby w łatwy sposób wpisać się w będący na topie proekologiczny trend. Bądźmy więc świadomymi konsumentami i nie dajmy się oszukiwać w imię fałszywej troski o środowisko naturalne. W dużej mierze to od nas bowiem zależy, czy takie niegodziwe praktyki będą przybierać na sile, czy ulegną stopniowemu zanikowi, ponieważ nie będzie sensu ich stosować.






Greenwashing

Zdjęcia źródłowe: Jeremy Zero /unsplash, macrovector_official /Freepik; kolaż: studio.kdk.pl










Podziel się:




Wrzesień 2021

Tekst pochodzi z poniższego numeru miesięcznika motoryzacyjnego:


POBIERZ NUMER




Warte uwagi