Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ





Artur Kowalewski, Piotr Pytlakowski
Odwróceni



Książka na podstawie scenariusza serialu TVN!
Ta książka wiedzie czytelnika drogą prowadzącą przez Reguły do Pruszkowa. Na mapie, tam gdzie kończą się Reguły, zaczyna się Pruszków. A w życiu, tam gdzie kończą się reguły, zaczyna się bezprawie.
Książka powstała na motywach scenariusza serialu „Odwróceni”, wyprodukowanego przez TVN. Oparta na faktach opowieść o przenikających się światach gangsterów i policjantów.
Mroczne zaułki, gdzie trwają nieustanne zmagania dobra ze złem. Przyjaźń i zdrada. Lojalność i niewierność. Życie i śmierć. Zasady, których nikt już nie przestrzega.

Piotr Pytlakowski to dziennikarz, scenarzysta, autor i współautor książek Republika MSW, Czekając na kata, Alfabet mafii, Śmierć za 300 tys., Agent Tomasz i inni, Wszystkie ręce umyte, Biuro tajnych spraw, Nowy alfabet mafii, Wojny kobiet, Szkoła szpiegów, Mój agent Masa oraz Królowa mafii. Nakręcił kilka filmów dokumentalnych i kilkanaście reportaży telewizyjnych. Współautor scenariusza serialu Odwróceni i cyklu telewizyjnego Alfabet mafii. Jako reporter pracował m.in. w „Przeglądzie Tygodniowym”, „Spotkaniach”, „Gazecie Wyborczej” i „Życiu Warszawy”. Od 1997 r. jest dziennikarzem tygodnika „Polityka”. Nagrodzony m.in. „Polskim Pulitzerem” w kategorii „dziennikarstwo śledcze” i nagrodą Adwokatury Polskiej „Złota Waga”.
Artur Kowalewski – scenarzysta i producent. Stoi za takimi telewizyjnymi sukcesami, jak Odwróceni (TVN), Prokurator (TVP) i Wataha (HBO). Jego projekty dwukrotnie zdobyły Orły – Polskie Nagrody Filmowe – w kategorii „najlepszy filmowy serial fabularny”.


FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I
Gwałt, czyli jak dopaść Blachę

Poranek w sam raz, ani ciepły, ani zimny, ale młody Cyga trzęsie się jak osika i podskakuje. Krąży wokół mercedesa, raz przystaje, raz przyspiesza. Przybiera postawę bokserską i wypuszcza w powietrze serie ciosów, to z lewej, to z prawej. Wygląda na człowieka, którego nagle dopadła nerwica natręctw.
Blacha przeciwnie. Stoi leniwie oparty o maskę samochodu i spokojnie obserwuje wylot ulicy prowadzącej do pobliskiej opustoszałej fabryczki. Mercedesa zaparkował obok ciągu starych murowanych garaży.
Pustkowie na końcu świata. Fabryczka splajtowała przed laty, a w garażach niczym w słojach z formaliną tkwią zakonserwowane stare łady, trabanty i maluchy, do których właściciele, emeryci z sąsiedniego blokowiska, zaglądają wyłącznie w niedzielę. To obowiązkowy rytuał. Otworzyć drzwi do garażu, wytrzeć szmatką karoserię. Zapuścić silnik, czasem wytoczyć się na uliczkę i zaraz wycofać się do garażu.
Na końcu ulicy pojawia się czarne audi. Blacha od razu je zauważa i spogląda na Cygę z niezadowoleniem.
– Jak będziesz się tak telepał, to cię wyczują – mówi. – Wyluzuj i zachowuj się.
Samochód zatrzymuje się obok mercedesa. Wysiadają Kowal i Mnich. Kowal wyjątkowo pasuje do tego obskurnego miejsca, zwalisty, nieogolony, w wytartej marynarce, pod którą nosi rozchełstane polo. Mnich natomiast jest wymuskany, pachnący, nosi okulary w metalowej oprawie, przypomina raczej profesora niż zwykłego gangusa, jakim przecież otwarcie jest. Duży złoty krzyż na łańcuchu zwieszonym na szyi sugeruje, że to człowiek pobożny. Fakt, modli się często i z uduchowieniem, ale kiedy dopada wroga, zapomina o Bogu.
Kowal i Mnich witają się z Blachą, ale ostentacyjnie pomijają Cygę. Tak jakby go nie zauważyli. Blacha postanawia ponarzekać.
– Już większego zadupia nie mogłeś znaleźć? – pyta Kowala.
– To zadupie pasuje do twojego przydupasa.
Dopiero teraz Kowal i Mnich uważnie przyglądają się Cydze.
– Co ty potrafisz? – pyta Kowal.
Cyga wzrusza ramionami.
– Wszystko.
– A modlić się potrafisz? – odzywa się Mnich.
Zaskoczony Cyga patrzy pytająco na Blachę. Ten przychodzi mu na ratunek:
– Dobra, do rzeczy. To mój człowiek. Pasuje wam?
– Spokojnie, Blacha. Mnich się grzecznie zapytał, nie? – odpowiada Kowal.
Sięga do schowka w samochodzie i wyjmuje owinięty w szmatę przedmiot. Wręcza go Cydze.
– Co to? – pyta chłopak.
Kowalowi przemyka po twarzy lekki uśmiech.
– Prezent.
Cyga bierze zawiniątko do ręki i odwija szmatę. Wyłania się pistolet. Cyga nie potrafi ukryć zachwytu.
– To dla mnie?
– Ostrożnie. Nabity – mówi Mnich, udając przestrach.
Kowal uśmiecha się pod nosem.
– Jest jeszcze niespodzianka. W pakiecie – cedzi przez zęby.
Blacha nie potrafi ukryć zaniepokojenia. Kowal podchodzi do jednego z garaży i zdejmuje kłódkę. Cyga, kompletnie nie rozumiejąc, co tu się w gruncie rzeczy odbywa, wypala z naiwnością dzieciaka, które liczy na worek prezentów:
– Fura?
Kowal otwiera drzwi garażu, ale wewnątrz nie ma samochodu. Wśród leżących tam porzuconych sprzętów klęczy związany mężczyzna. Usta ma zaklejone przylepcem. Kowal i Mnich z zimną ciekawością przyglądają się, jak zareagują Blacha i Cyga. Blacha rozpoznaje klęczącego mężczyznę. Cyga nie wie, o co chodzi. Głupio patrzy na pozostałych. Nie ogarnia sytuacji.
– Przecież to Łysy. Co to ma być? – pyta Blacha.
– Dał się odwrócić. To kapusta – oświadcza Mnich.
– Co ty pieprzysz?
– Ta gnida kablowała na nas w psiarni.
Mnich podchodzi do Cygi i wymownie patrzy na pistolet w jego dłoni.
– Rozwal go – rzuca twardo.
Związany mężczyzna miota się i pomimo plastra na ustach próbuje coś bełkotać. W jego oczach pojawiają się łzy. Cyga nie wie, jak się zachować. Spogląda pytająco na Blachę, ten jednak nie udziela mu wskazówki, bo sam nie bardzo wie, jak wybrnąć z tego ambarasu. Cyga wciąż czeka, ale Blacha ponad jego głową zwraca się wprost do Mnicha:
– Daj spokój. Chłopak jest świeży.
Mnich z nieprzeniknionym obliczem milczy. Zamiast niego odzywa się Kowal:
– To dobrze. Ma okazję się wykazać. Cyga, rozwal go, a klamka jest twoja. Wchodzisz?
Cyga podnosi pistolet. Patrzy na skowyczącego, wijącego się mężczyznę i wciąż nie wie, czy potrafi zabić człowieka. Ta walka z samym sobą trwa dobrą chwilę. Kowal i Mnich obserwują go jak treserzy przyglądający się szkolonemu owczarkowi. Wreszcie w Cydze bierze górę gorsza część jego duszy. Wycelowuje i nieruchomieje. Prawdopodobnie strzeliłby, gdyby nie Blacha, który nagle łapie go za nadgarstek.
– Cyga. Oddaj mi to, gówniarzu. Kumasz?
Cyga posłusznie oddaje pistolet Blasze, a ten podaje go Kowalowi i stawia sprawę jasno:
– Nie będziesz mu rozkazywał. To mój człowiek.
– No – mówi Kowal, co może oznaczać, że rozumie, ale równie dobrze, że się nie zgadza.
To zresztą nie ma znaczenia, bo Kowal nagle wyciąga przed siebie dłoń z pistoletem. Niczym automat wycelowuje w klęczącego, przerażonego mężczyznę. Nie spogląda nawet na niego. Pada strzał.


Mała uliczka we Włochach, dzieciaki grają w gumę, starsza pani podlewa grządkę z kwiatami. Przed odrapaną kamienicą z czerwonej cegły zatrzymuje się szara skoda. Wysiadają z niej dwaj policjanci po cywilnemu: Paweł Sikora i Robert Gazda. Od kilku lat stanowią tandem. Gazda jest ubrany w eleganckie markowe ciuchy. Sikora wygląda przy nim mizernie. Gazda, wysiadając, stęka. Jest nienaturalnie sztywny.
– A ty co się tak ruszasz, jakby cię pokręciło? – pyta Sikora.
– Aaa, nic takiego… Wieczorem byłem na imprezie.
– Rozumiem. Kac?
– Jaki kac? Z Jadzią byłem.
– No to czemu stękasz?
Gazda patrzy na kolegę wymownie.
– Stary, ja już nie wyrabiam – jęczy z teatralną przesadą. – Ona co wieczór chce się bawić. Ja lubię tańczyć, ale nie za bardzo. Krzyż mi wysiada.
– To po co tańczysz? Człowieku, masz swoje lata, posiedź trochę, porozmawiaj. Poczaruj. W tym jesteś dobry.
– Człowieku… – Gazda przedrzeźnia Sikorę.
Sikora się śmieje, bo jego partner ma zadatki na dobrego aktora komicznego. Ale Gazda nagle poważnieje.
– Ty już zapomniałeś, co to znaczy młoda dziewucha. Ona ma zupełnie inne potrzeby, rozumiesz. Po pierwsze: nie pije. Po drugie: kocha tańczyć i jak nie ja, to zaraz się znajdzie jakiś inny.
Sikora protekcjonalnie poklepuje Gazdę po plecach.
– Chciałeś młodej panienki, to się teraz staraj.
– Ty już się ustawiłeś. Żona, dzieci, te rzeczy. A ja co?
Przestają rozmawiać, bo dochodzą już do drzwi prowadzących do klatki schodowej w starej kamienicy. Sikora wyjmuje kartkę z kieszeni, sprawdza adres. Wciska przycisk domofonu.
Odzywa się męski głos:
– Kto?
– My do pokoju dziecinnego – odpowiada Sikora.
Słychać dźwięk elektronicznego zamka i drzwi już nie stawiają oporu. Obaj wdrapują się po krętych drewnianych schodach na drugie piętro. Gazda wciąż postękuje, a Sikora śmieje się z niego w duchu.
Wchodzą do mieszkania, w korytarzu mały chłopczyk głową wskazuje im drzwi do właściwego pokoju. Sikora uśmiecha się do niego, ale dzieciak nadal ma poważną minę.
Kiedy wchodzą, w niewielkim pokoiku robi się tłoczno. Gościa z wydziału obserwacji nie znają, ale drugiego mężczyznę już tak. To Marian Huba, sympatyczny chłopak. Dzisiaj wygląda inaczej niż zwykle, w szarym garniturze i nienagannie białej koszuli przypomina jakiegoś gogusia, a nie frontowego policjanta. Rzecz jasna nosi też krawat.
– A ty co żeś się tak wystroił, na wesele się wybierasz? – pyta Sikora i podchodzi do aparatu z teleobiektywem umieszczonego na statywie stojącym przy oknie.
Aparat wycelowano w okna budynku po drugiej stronie ulicy. Sikora przeprasza policjanta zajmującego się obserwacją i sam pochyla się nad aparatem. W tym czasie Gazda, nadal stękając, z ulgą sadowi się na malutkim dziecinnym krzesełku.
Marian Huba po chwili zwłoki odpowiada Sikorze, chociaż ten już zapomniał, o co pytał. Huba mówi z typowym krakowsko-góralskim akcentem:
– A idę dzisiaj do komendanta. Są mieszkania służbowe. Dałem podanie. Może przydzieli. I co? Poznajesz któregoś?
– Tylko Skalpel. Reszty nie znam – mówi Sikora, nie odrywając wzroku od aparatu.
Huba prosi go do małego dziecinnego biureczka. Rozkłada na nim fotografie. Gazda ledwo gramoli się z krzesła i także podchodzi.
– Patrzcie uważnie, chłopy – zaczyna Huba, zbliżając palec do fotografii. – To jest oczywiście Skalpel. To jest Zlew, szuka go Rzeszów. A to jest Antoś, za nim gania prokurator z Łodzi. A tego gościa, tego gościa nie znamy.
Sikora wzrusza ramionami, bo on tu przecież przyjechał w innej sprawie.
– A co mi Skalpela z kumplami pokazujesz? Po cholerę? Przecież miał być złapany na gorącym.
– To przyjrzyj się dobrze – prosi Huba, pokazując głową aparat i okno po drugiej stronie ulicy.
Sikora zauważa, że czterej mężczyźni w obserwowanym pokoju na pierwszym piętrze domku jednorodzinnego po przeciwnej stronie ulicy siedzą za stołem, a przed nimi leży duża kupka białego proszku. Obserwowani, Sikora jest tego pewien, ten proszek konfekcjonują, sugerują to wykonywane przez nich ruchy.
– To rozumiem… – rzuca Sikora, rozchmurzając się.
Patrzy przez chwilę, robi zdjęcie i nagle podejmuje decyzję. Mówi stanowczo do Huby:
– Zdejmujemy ich!



Warte uwagi