Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ






Felieton

Historie warsztatowe: Ciuciubabka z EGR


Robert Lorenc


Ciuciubabka z EGR

Samochody, jak każdy przedmiot który się użytkuje, czasami się psują. Niektóre naprawy można zaplanować, bo wynikają one z naturalnego zużycia elementów, jednak są i takie, które nas zaskakują i przygotowanie się na nie jest niemożliwe.

Nie ma dobrego dnia na awarię samochodu. Są tylko te złe, które komplikują dzień – oby tylko ten, w którym wystąpiła usterka - i wywracają wszystkie plany z nim związane. Poranek nie zapowiadał rewolucji w moim harmonogramie, jednak jak się okazało, tylko do czasu kiedy umościłem się w samochodzie i przejechałem kilkadziesiąt

metrów. Niby wszystko działało jak należy, ale nie do końca. Samochód przy niskich prędkościach i małych obrotach silnika krztusił się, a gwałtowne dodanie gazu powodowało, że zaczynaliśmy w tandemie – ja z samochodem – skakać po drodze jak kangur. To nie jest naturalna jazda, co mogło oznaczać konieczność nadprogramowej wizyty u mechanika. Wydobywszy się ze strefy progów zwalniających, objawy ustąpiły i można było zapomnieć o wcześniejszych przypadłościach. Samochód normalnie ruszał, przyspieszał i – co najważniejsze – skręcał oraz hamował. Czyli wszystko działało jak należy. Niestety do czasu, bo kiedy znowu zmuszony zostałem do powolnego toczenia się, wtedy objawy wróciły. I o ile wcześniej mogłem zakładać, że to wina nienagrzanego silnika lub jakaś chwilowa usterka, to teraz zostałem obdarty z tych złudzeń. Stało się jasne, że samo nie przejdzie i konieczna jest pomoc mechanika. Wtedy jeszcze nie przewidywałem, że znalazłem się na początku dosyć długiej i całkiem krętej przygody, najpierw z ustaleniem przyczyny, a następnie z wyeliminowaniem przypadłości.

Ostatnimi czasy modne stały się teleporady, więc i ja wykorzystałem moment aby skorzystać z tej drogi. Potrzebowałem chwili na odszukanie numeru do mechanika, bo co prawda znamy się dosyć dobrze, to nie mam zapisanego jego numeru w szybkim wybieraniu, po co kusić los. Sekundy niepewności, czy odbierze i...
- Co znowu zepsułeś? – tak zdecydowanie dobrze się dodzwoniłem, bo do moich uszu dobiegał nie tylko jego głos, ale i stosownie zostałem przywitany.
- Mam nadzieję, że nic, ale chyba auto stęskniło się za tobą.
Po tej krótkiej wymianie uprzejmości mogliśmy przystąpić do meritum, czyli sekcji pytań i odpowiedzi przerywanych od czasu do czasu wymownym „hmm”, które z reguły nie wróżyło niczego dobrego. Tak było i tym razem. Szybka diagnoza telefoniczna brzmiała: zawór EGR, czyli układ recyrkulacji spalin mający za zadanie ograniczyć emisję szkodliwych substancji w spalinach. Efekt: uszczuplenie zasobów finansowych o parę stówek. Wymagane działanie: trzeba do niego podjechać. Jako słowo się rzekło, zaopatrzony w kawę stawiłem się o wskazanej godzinie. Kontrolne sprawdzenie, czy diagnoza telefoniczna
pokrywa się z rzeczywistością i można przystąpić do działania. Jednak samochód ma swoje lata, a że nie stał przez ten czas w garażu tylko przemierzał drogi, to pojawił się alternatywny pomysł.
- A może, by tak przeczyścić... (tutaj nastąpił ciąg jakichś określeń, który był doskonałym pretekstem, aby „wyłączyć się” na chwilę i skierować myśli w inną stronę) ... bo w końcu EGR zawsze można zmienić.
Nagle zapadła cisza, a ja zobaczyłem jego oczy zwrócone na mnie.
- Dobry pomysł, zróbmy tak – w sumie co miałem powiedzieć jak w zdecydowanej większości nie słyszałem jego wywodu, a biorę pod uwagę tylko czas w którym mówił.
Cała operacja przebiegła sprawnie, co jest wyłączną zasługą wiedzy i doświadczenia mechanika (to nie jest tekst sponsorowany, po prostu takie mam o nim zdanie). Robota zrobiona więc można jechać. Testy na miejscu? A po co. W najgorszym wypadku nie będzie lepiej, a że kawa się skończyła, to nie było co siedzieć.

Może to wina, że przez kolejne dni drogi którymi poruszałem się pozbawione były nie tylko progów spowalniających jak również samochodów, które powodowały korki, ale wszelkie objawy zniknęły, a jeżeli pojawiały się to w minimalnym stopniu. Moje szczęście nie trwało niestety długo, raptem kilka dni i objawy wróciły z takim samym nasileniem jak pierwotnie. Cóż, samo się nie naprawi, więc trzeba było wykonać telefon do mechanika, aby umówić się na wymianę zaworu EGR.
- Niestety nic nie dało czyszczenie – nie było co zwlekać i trzeba było od razu przejść do sedna.
- Zaświecił się check silnika?
O to jakaś nowość, że o to się pyta, bo wcześniej w ogóle nie poruszaliśmy tego tematu.
- Nie, a powinien?
- Lepiej żeby się zapalił, wtedy podjedziesz, podepniemy komputer i zobaczymy co pokaże.






Kolejne dni upłynęły mi na wpatrywaniu się w kontrolkę, przemawianiu do niej żeby w końcu się zapaliła i zmianie stylu jazdy na taki, który przy niskich prędkościach nie powodowałby szarpania całym samochodem i tym samym moją skromną osobą. To nie jest najprzyjemniejsze uczucie kiedy tak bezwładnie człowiek się miota. Nastał w końcu dzień w którym moje wyczekiwanie zostało nagrodzone i zapaliła się kontrolka. Wydaje mi się, że byłem jedyną osobą na świecie, która ucieszyła się, że zapalił mu się check silnika w aucie. To nie jest normalna reakcja.
- Zapaliła się! – moje słowa z pewnością kontrastowały z tonem którym je wypowiedziałem.
- Podjeżdżaj.
Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Krótka ocena najszybszej drogi do mechanika i już kilkadziesiąt minut później komputer był podłączony do samochodu. Chwila wyczekiwania i wpatrywania się w jego wskazania. Bardziej mechanika niż mnie, bo to co pokazywał komputer było dla mnie tak samo niezrozumiałe jak obecne wyliczenia należnego podatku, po prostu latały jakieś cyferki. Skoro zatem on obserwował dane, to ja obserwowałem jego reakcję żeby na jej podstawie stwierdzić jak bardzo bolesna finansowo będzie naprawa. Jednak na to co przyniosły najbliższe minuty nie byłem przygotowany, bo w pewnym momencie... zaczął się śmiać. Nie wiedząc jak się zachować, postawiłem na brak reakcji i wyczekiwanie. Kiedy już się uspokoił, popatrzył się na mnie jak policjant któremu zepsuł się radar w momencie kiedy zza zakrętu wyłonił się potencjalny pirat drogowy i powiedział:
- Znowu ci się upiekło.
To dobra wiadomość dla mnie, bo oznaczała tylko jedno: niskie koszty naprawy.

Finalnie okazało się, że awarii uległa świeca zapłonowa, której koszt to kilkanaście złotych. Widząc takie stawki poszedłem na bogato i wymieniłem od razu wszystkie cztery.

















Podziel się:




Listopad 2021

Robert Lorenc

Tekst pochodzi z poniższego numeru miesięcznika motoryzacyjnego:


POBIERZ NUMER




Warte uwagi