Niestety tej wielkości pendrive nie pozwala na zamknięcie schowka
Nie mam pojęcia na jakie przedmioty producent przewidział ten zamykany schowek
Od strony kierowcy możemy sterować fotelem pasażera
Wideok z kamery cofania
Czas na film
Grafika wyświetlająca się po zapadnięciu zmroku
KONIEC GALERII
Przemyślana konstrukcja
Forthing T-Five nie wtapia się w tło, szczególnie widząc go z przodu lub tyłu, gdzie cztery rury wydechowe obiecują przynajmniej ponadstandardowe wrażenia z jazdy. Wyposażony został w chlapacze, tak przednie, jak i tylne (świetnie), a drzwi zakrywają progi, co znakomicie wpływa na czystość nogawek spodni, szczególnie w momentach, kiedy karoseria samochodu nie jest krystalicznie czysta. Wnętrze jest przemyślane i uporządkowane, a przynajmniej takie wydaje się przy pierwszym kontakcie. Schowek w podłokietniku jest
sensownych rozmiarów, tak samo jak ten przed pasażerem. Kolejny, i to zamykany, znalazł się po lewej stronie kierowcy. Forthing nie zapomniał również o osobach korzystających z okularów i wygospodarował miejsce na schowek na okulary. Fotel pasażera został wyposażony w dwa manipulatory – umieszczone od strony kierowcy – dzięki którym można zmienić jego położenie, jak również kąt nachylenia oparcia. W oparciu fotela kierowcy umiejscowiono kieszonkę, jednak zmieści się w niej tylko coś bardzo płaskiego i niezbyt grubego. Czyżby to było miejsce na przechowywanie kart płatniczych i lojalnościowych? Konsola centralna została przedzielona i na dole wygospodarowano miejsce na półeczkę. Pomimo że w kabinie znalazło się dosyć dużo błyszczącego czarnego materiału (piano black), to nie tylko nie raziła mnie jego obecność, ale również – dziwnym trafem – nie za bardzo chciał się dać „wypalcować”. Cała kabina podświetlona jest światłem o białej tonacji, a bagażnik o żółtej. Niedopatrzenie czy zamierzone działanie? Zdziwiło mnie, że zabrakło podświetlenia w osłonach przeciwsłonecznych. Poniżej centralnego ekranu, pomiędzy nawiewami, znajduje się zamykany malutki schowek z dwoma półeczkami, którego zastosowania nie rozumiem. Jedyne, co udało mi się w nim zmieścić (na płasko) to monety. Nierozwiązaną dla mnie tajemnicą pozostaje, jakie przeznaczenie przewidział dla niego producent. Do sterowania temperaturą oraz nawiewami przeznaczono osobny panel (super) z dotykowymi przyciskami (dlaczego dotykowymi?) oraz dwoma pokrętłami. Posługiwanie się nim jest przyjazne. W momencie włączenia się świateł mijania, przed pasażerem zapalają się dekoracyjne bohomazy, których kolor i intensywność można dostosować pod własne upodobanie.
Przy zgaszonym Forthingu T-Five można odnieść wrażenie, iż posiada on jeden potężny ekran. Tymczasem są to dwa niezależne, które – niestety – w trakcie jazdy nocą odbijają się w przedniej szybie, przy samej jej górze. Menu centralnego ekranu jest proste i nieskomplikowane, co jest nietrudne, gdyż posiada jedynie pięć katalogów głównych. Niestety, nie jest dostępne w języku polskim (oprócz „znaczków” możliwy jest wybór między innymi angielskiego czy też hiszpańskiego). Ekran właściwie reaguje na dotyk, a do jego rozdzielczości nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Pomiędzy panelem do sterowania nawiewami a drążkiem skrzyni biegów znalazło się miejsce na zamykany schowek, w którym umieszczono gniazdo USB (tradycyjne). Jest ono ważne, gdyż dzięki niemu możemy słuchać dźwięków lub oglądać filmy (bez dźwięku, jeżeli zapisane są jako pliki avi, z dźwiękiem, ale bez napisów jako mkv, a tylko pliki mp4 gwarantują i dźwięk, i napisy) na centralnym ekranie, które zapisaliśmy na pendrive. Gniazdo nie jest zbyt
szczęśliwie umieszczone, gdyż musimy mieć naprawdę małą gabarytowo pamięć USB, aby po umieszczeniu jej w gnieździe dało się zamknąć schowek. Smartfon z samochodem paruje się szybko, a jakość połączeń jest wysoka. Multimedia dostarczają do naszych uszu dźwięk, który potrafi umilić każdą podróż. Jednak zmiana głośności jest niezwykłą przygodą, szczególnie dla pasażera, który w zasadzie nie ma takiej możliwości. Kierowca może to zrobić za pośrednictwem przycisków (fizycznych) umieszczonych na kierownicy.
Według specyfikacji kierownica pokryta jest skórą ekologiczną. Uczciwie musze przyznać, że jakbym jej nie czytał, to żyłbym w nieświadomości i myślał, iż to jakiś rodzaj plastiku. Dobrze, że została spłaszczona na dole – ułatwia to wychodzenie z kabiny oraz zajmowanie w niej miejsca – ale jakby miała większą grubość mój chwyt na niej byłby pewniejszy.
Forthing w T-Five na nowo wymyślił fotele, przynajmniej względem odbioru przez mój organizm. Co prawda regulowane są w prawie wszystkich płaszczyznach (nie można podnieść siedziska na wysokości ud), ale i tak wybierając najwygodniejszą dla mnie pozycję musiałem pójść na daleko idący kompromis. Finalnie nogi trochę wisiały mi w powietrzu (siedzisko okazało się zbyt krótkie), odcinek lędźwiowy wypychał mi kręgosłup, a lusterka zewnętrzne ograniczały widoczność. Jednak pozostałem przy tej pozycji, bo każda następna rodziła tylko większy dyskomfort. Trzystopniowe podgrzewanie foteli przednich (bez pamięci) jest tak mocne, jakby jego projektanci wzięli sobie za punkt honoru konkurowanie z suszarkami do ubrań. Już na najniższym biegu ciepłota docierająca do naszego ciała jest miła i przyjemna, ale tylko przez krótki czas, następnie fotel zaczyna być wręcz zbyt gorący.
Pasażerowie tylnej kanapy nie powinni narzekać. Producent wygospodarował dla nich dużo miejsca na nogi oraz nad głowami. Kanapa jest wygodna, ale jeżeli ja bym ją projektował, to siedzisko na wysokości ud podniósłbym nieznacznie do góry. Mają do dyspozycji haczyki umiejscowione na tyle oparć przednich foteli (po jednym na fotel) oraz dodatkowe na słupkach: jeden na prawym i drugi na lewym. W podłokietniku są dwa uchwyty na kubki, a na konsoli centralnej znalazło się gniazdo USB oraz półeczka. Jednak nie umieszczałbym w niej wszystkiego, co jest w stanie pomieścić, gdyż spód ma wykonany z twardego i śliskiego plastiku.
Doskonały jest szklany dach, który zajmuje praktycznie całą jego powierzchnię. Posiada elektryczną roletę i można go nie tylko uchylić, ale również otworzyć – przednią jego część. Ponieważ test przeprowadzałem w zimowych warunkach niewiadoma dla mnie pozostaje skuteczność klimatyzacji latem. Wiem jednak jedno: będzie miała co robić, gdyż na ciele czuć promienie słoneczne wpadające przez boczne szyby.
Reklama
Reklama
Dzięki bezkluczykowemu systemowi (dostępny tylko w drzwiach kierowcy) można zapomnieć o wyciąganiu pilota z kieszeni, jednak dla niektórych będzie on podstawową formą zamykania i otwierania Forthinga T-Five. Powód jest prozaiczny. Jeżeli zamykamy go za pośrednictwem bezkluczykowego dostępu, to wykonanie czynności potwierdzane jest mrugnięciem migaczy oraz złożeniem się lusterek. Kiedy robimy to za pośrednictwem pilota, to dodatkowo otrzymujemy dźwiękowe potwierdzenie zamknięcia modelu.
Unikalne wrażenia
Pierwsze kilometry Forthingiem T-Five przyniosły zaskakującą obserwację: ten samochód niczego na nas nie wymusza, nie zabiega o naszą uwagę, nic nie pika, ani nie absorbuje nas, ot, po prostu pozwala się prowadzić w sposób, który najbardziej nam odpowiada. Powód jest prozaiczny: praktycznie całkowicie został on pozbawiony wszelkich systemów strofujących i monitorujących kierowcę. Nie mamy zatem tego odpowiedzialnego za sczytywanie znaków (nawigacji również), monitorującego naszą uwagę czy też utrzymania auta w osi jezdni. Zabrakło także systemu eCall (automatycznie powiadamia o wypadku), co po zastanowieniu uznałem za wadę, tym bardziej iż on w codziennej jeździe nie piszczy ani pika. Na wyposażeniu znalazł się za to system monitorujący martwe pole, który włącza sygnalizację z wyczuciem, nie tylko kiedy zbliża się do nas inny pojazd, ale również kiedy my wyprzedzamy.
T-Five do przodu możemy poruszać się jednym z trzech trybów: Eco, Normal oraz Sport. W zachowaniu samochodu różnice pomiędzy nimi są praktycznie iluzoryczne i niezauważalne, aczkolwiek są. W Eco pedał gazu posiada największe zestopniowanie, czas reakcji na jego naciśnięcie jest najdłuższy, a przyspiesza z wyraźnym „kręceniem nosa” względem pozostałych trybów. W Sport naciśnięcie pedału gazu prawie równocześnie wyzwala dodatkowe dźwięki, jednak nie idzie to w parze z gwałtownym rozpoczęciem przyspieszania, aczkolwiek skrzynia zaczyna szybciej żonglować biegami. Czuć, że Forthing T-Five chce przyspieszać, ale nie robi tego w sposób, którego oczekiwałem, szczególnie mając na względzie podawane przez producenta parametry przyspieszenia (od 0 do 100 km/h w 9 sekund). Stara się, ale wydaje się, że coś blokuje jednostkę napędową przed pokazaniem pełni swoich możliwości. Bez względu na tryb jazdy układ hamulcowy, kierowniczy oraz zawieszenie pracują w ten sam sposób. Nie zmienia się również zachowanie auta po puszczeniu pedału gazu i w każdym z trybów wpada on w stan pośredni pomiędzy żeglowaniem (efekt jakbyśmy nacisnęli pedał sprzęgła) a podhamowywaniem silnikiem. W trakcie przyspieszania gang silnika (przyjemny) jest słyszalny, a poruszając się z prędkością przelotową – bez względu ile ona wynosi – do kabiny nie docierają ponadnormatywne dźwięki. Jest przyjemnie i swobodnie można prowadzić konwersację ze wszystkimi pasażerami. Podtaczanie jest tak anemiczne, że przez dłuższy czas testu myślałem, iż w ogóle nie znajduje się w Forthing T-Five.
Trzeba nauczyć się operowania pedałem gazu, i to bez względu na wybrany tryb jazdy, gdyż reakcja Forthinga T-Five na jego naciśnięcie jest mocno opóźniona. I to na tyle, że tylko wiedząc o tym powstrzymamy się przed mocniejszym naciśnięciem na manipulator przyspieszenia, co może nieść za sobą nieprzyjemne konsekwencje w postaci gwałtownego skoku samochodu do przodu – do tyłu również, jeżeli właśnie cofamy.
Wspomaganie układu kierowniczego posiada bardzo dużą amplitudę. Przy prędkościach parkingowych jest bardzo mocne, a poruszając się drogami szybkiego ruchu – z maksymalną dopuszczalną prędkością – ma się wrażenie, iż praktycznie nie istnieje. Na szczęście utwardzanie układu kierowniczego wraz z nabieraniem prędkości przebiega liniowo, a nie skokowo, tym samym nas nie zaskakując. Zaproponowana przez producenta konfiguracja zawieszenia oraz układu kierowniczego sprawdza się niemal idealnie przy miejskich prędkościach, jednak na drogach lokalnych, wchodząc trochę szybciej w zakręt, bezwiednie przechylamy ciało w kierunku wnętrza zakrętu. Przy moich gabarytach oraz ustawieniu fotela lusterka zewnętrze ograniczały mi widok. Szczególnie to po lewej stronie w trakcie wyjeżdżania z podporządkowanej ulicy. Nie jest to żadne czepianie się, ponieważ cały czas mając tego świadomość i tak raz nie udało mi się zauważyć podążającego po rondzie samochodu i zareagowałem w ostatniej chwili.
Cofanie i parkowanie Forthinga T-Five producent postarał się maksymalnie uprościć. Promień skrętu jest właściwy, a włączenie biegu wstecznego powoduje maksymalne wyciszenie mediów. Czujniki parkowania nie są nadwrażliwe, ale stosunkowo wcześnie sygnalizują brak miejsca przed i za pojazdem. Tak kamera przednia, jak również tylna daje na centralny ekran obraz o jakości, do której nie mam zastrzeżeń, a widok 360 stopni jest przydatnym uzupełnieniem. Dodatkowo przy niskich prędkościach oraz na postoju włączenie migacza powoduje wyświetlenie na centralnym ekranie obszaru wokół samochodu. Proste rozwiązanie ułatwiające sprawdzenie i upewnienie się, czy nie zahaczymy o jakiś element infrastruktury. Gasząc Forthinga T-Five skrzynia biegów automatycznie przeskakuje na „P” (parking) i zaciągnięty zostaje hamulec ręczny, który – po ponownym jego odpaleniu – musimy samodzielnie zwolnić przed rozpoczęciem jazdy.
Bez wstydu z odrobiną zazdrości
Forthing T-Five, który w trakcie testu – nie nastawionego na oszczędzanie paliwa – wykazał 9,9 l/100 km średniego zapotrzebowania na benzynę nie jest jednowymiarowym i jednoznacznym modelem. Posiada przemyślane wnętrze wykonane z materiałów, których nie trzeba się wstydzić przed pasażerami, bogate wyposażenie, dobre wyciszenie oraz niezłą dynamikę. To jego zalety, tak samo jak cena, która wynosi 129 900 PLN i jedyna możliwość, aby ją zwiększyć, to wybór płatnego lakieru – testowany egzemplarz z 2024 roku został pokryty najdroższym wariantem (Grey w dwukolorowej odmianie nadwozia), co podniosło jego wartość o 5400 PLN. Z pewnością gwarancja – 5 lat lub 150 000 kilometrów – jest kolejnym jego atutem, jak również (przynajmniej dla niektórych), że silnik benzynowy sygnowany jest logiem Mitsubishi. Niestety, Forthing T-Five nie jest pozbawiony wad. Dla niektórych – w tym dla mnie – jest nią fotel kierowcy, który nie daje takiego komfortu, jakiego bym oczekiwał. Kolejnym jest konfiguracja jednostki napędowej, skrzyni biegów i zawieszenia, do pracy których trzeba się przyzwyczaić oraz nauczyć. Forthing T-Five jest ciekawym modelem, który może „skraść serce” niektórym kierowcom, tym bardziej że niektóre zastosowane w nim rozwiązania mogą powodować u konkurencyjnych marek nutkę zazdrości, jednak nie jest rewolucją i „wywróceniem stolika”.
Specyfikacja Forthing T-Five MY2024:
Silnik: benzynowy 1.5 DVVT GDI
Maksymalna moc silnika: 177 KM
Maksymalny moment obrotowy: 260 Nm
Napęd: na oś przednią
Skrzynia biegów: automatyczna 7DCT
Przyspieszenie 0-100 km/h: 9,0 sek.
Pojemność bagażnika: 480 - 1480 l
Masa własna: 1550 kg
Długość: 4565 mm
Szerokość: 1860 mm
Wysokość: 1690 mm
Wnętrze Forthinga T-Five 177 KM 7DCT MY2024