Już przy pierwszym kontakcie widać, że dla tajwańskiego producenta, tradycja jest ważnym aspektem, a wizualna jakość wykonania zasadniczym priorytetem. Materiały z których został zrobiony
Gigabyte A5 R7 są solidnej jakości, miłe w dotyku oraz właściwie spasowane, a zawiasy ekranu precyzyjne. Powoduje to, że już od pierwszej chwili
nasze zaufanie do niego jest spore, a po bliższym zapoznaniu kiedy uświadomimy sobie, że skrywa niesamowite połacie odniesień do czasów kiedy na laptopach królował Windows XP, tylko rośnie. Ekran posiada soczyste ramki, a dolna nie tylko zdołałaby pomieścić logo producenta (które tam się znajduje), ale z powodzeniem mogłaby służyć jako osobny wyświetlacz. Dzięki temu niemal doskonale nadaje się na naklejanie na niej samoprzylepnych karteczek, bo ani nie przykryją one ekranu, ani klawiatury. Nie inaczej jest z padem, poniżej którego znalazły się dwa przyciski. Tradycja również była myślą przewodnią przy rozmieszczaniu gniazd w
Gigabyte A5 R7. Po jego lewej i prawej stronie znajdują się tradycyjne USB (typ-a), a jeżeli chcesz lub po prostu wymaga tego chwila, aby podziałać w nowoczesnym środowisku, to gniazdo USB typu-c umiejscowiono z tyłu laptopa. Jednak nie jest tam osamotnione, bo w jego towarzystwie znajduje się gniazdo HDMI oraz Ethernet. Aż wzruszenie ściska gardło. To nie koniec nawiązania do laptopów sprzedawanych kilkanaście lat temu. Tak jak wtedy, ładowarka do Gigabyte A5 R7 posiada swój wtyk, a nie podłączana jest przez gniazdo USB, jak to dzieje się obecnie. Przy okazji, aby dalej pozostać w tradycyjnym stylu, jest ona stosunkowo duża i ciężka. Zabrakło tylko napędu CD i praktycznie bez żadnego ryzyka można by stwierdzić, że Gigabyte A5 R7 przenosi nas o kilkanaście lat wstecz. Cudownie.
Poczułeś się jak za młodych lat kiedy beztrosko biegałeś po podwórku za piłką lub bawiłaś się z koleżankami w gry, które tylko wy rozumiałyście? Prawda, że to doskonałe uczucie? Spotęguje je fakt, że wnętrze
Gigabyte A5 R7 jest na wskroś nowoczesne. Na jego pokładzie znalazł się Windows 11, i nie jest to najlepsza wiadomość, gdyż powoduje to, że do pierwszego
uruchomienia musisz się przygotować. Niestety. Aby to zrobić nie tylko konieczny jest dostęp do internetu, ale również aktywne konto Microsoft oraz nadanie numeru PIN i żadnego z tych kroków nie da się pominąć. Oczywiście w trakcie mojego pierwszego uruchomienia system zauważył, że laptop posiada nieaktualną wersję Windowsa 11 więc bez wahania postanowił to naprawić. Wszystko to sprawiło, że pierwsze uruchomienie trwało dłużej niż przeciętny odcinek popularnego serialu i to z reklamami nadawanymi w trakcie jego emisji. Nie ukrywam, że nie jestem fanem Windowsa 11, ale tak po prawdzie, wybór systemu operacyjnego jest mocno ograniczony. Cała „operacja” spowodowała, że z pierwotnych 937 GB na dysku pozostało 844 GB wolnego miejsca.
Długość pierwszego uruchomienia z nawiązką rekompensuje wydajność
Gigabyte A5 R7. Nie tylko włącza się szybciej niż strażacy wyjeżdżają do pożaru, ale praktycznie nie ma zadania, które powodowałoby u niego sprzeciw przed jego wykonaniem. A przynajmniej ja takiego nie znalazłem. Klawiatura ma dobry skok klawiszy, a one same właściwy rozmiar. Całość uzupełnia ekran (matowy, LED IPS o rozdzielczości 1920 x 1080 px), który nie tylko ma szeroki kąt patrzenia, ale – przede wszystkim – oferuje bardzo dobry obraz o odpowiednim nasyceniu oraz kontraście. Do jego jasności również nie mam zastrzeżeń, aczkolwiek test przeprowadzałem w okresie kiedy słońce wybrało się na urlop, więc z czystym sumieniem muszę przyznać, że nie mam pojęcia ile widać na ekranie przy promieniach słońca padających na niego. Komfort pracy doskonale uzupełnia podświetlenie klawiatury. Mam wrażenie, że do jej zaprojektowania Gigabyte zatrudniło specjalny, wykwalifikowany w tym zakresie, sztab ludzi. Nie tylko możemy wybrać praktycznie dowolny kolor podświetlenia (z palety, którą wywołuje się klawiszem Fn oraz „/” umiejscowionym przy klawiaturze numerycznej), ale również jeden z czterech stopni jasności.
Gigabyte A5 R7 posiada swoistego rodzaju miernik wydajności pracy, tak swojej jak i naszej. Kiedy zatracimy się i zaczniemy za dużo rzeczy na raz wykonywać, a czasami wystarczy włączenie go do ładowarki, układ chłodzenia wyraźnie się ożywia. Wtedy możesz poczuć się jak w salonie fryzjerskim, i to w porze jego największego obłożenia, gdzie liczba pracujących suszarek jest niewiele mniejsza niż metrów kwadratowych salonu. Generowany przez układ chłodzenia szum jest tak wyraźny, że jedynie blisko pracujący odkurzacz, który nie posiada funkcji nocnej, byłby go w stanie zagłuszyć.
Głośniki zdecydowanie nie wydobywają z siebie dźwięków jak z minionej epoki. Oczywiście nie zastąpią tych studyjnych, ale potrafią dać sporą rozkosz dla uszu, jednak pod warunkiem, że
Gigabyte A5 R7 będzie umieszczony na właściwej płaszczyźnie. Musisz jednakże opanować włączanie dźwięku, szczególnie jak na co dzień korzystasz z laptopa z wyłączonymi głośnikami. Zmniejszanie głośności nie spowoduje, że głośniki zostaną wyrwane do pracy, a jedynie będziesz wiedział z jakim natężeniem przystąpią one do pracy kiedy je włączysz. A możesz to zrobić na dwa sposoby: podgłaśniając poziom dźwięku lub wyłączając wyciszenie.
Waga
Gigabyte A5 R7 - wynosząca w specyfikacji 2,16 kilograma - jak na laptopy tej wielkości nie wydaje się ponadnormatywna. Jednak w rzeczywistości ma się wrażenie jakby ciężar nie był podany w kilogramach, a funtach. Dzięki temu trzymając go na udach, miło je ugniata. To kolejne nawiązanie do tradycji i przypomnienie o czasach, w których przenoszenie laptopa potrafiło zastąpić siłownie, a nawet stanowiło przypomnienie czasów szkolnych. Z tą tylko różnicą, że wtedy książki dbały o to żeby nie porwał nas wiatr. To nie jedyna rzecz za którą podziękują ci uda. Dzięki przemyślnie skonstruowanemu układowi chłodzenia
Gigabyte A5 R7 dodatkowo delikatnie je podgrzewa. I jak tu nie chcieć pracować na nim z gołymi nogami, kiedy tyle pokus przygotował jego producent.
Długość pracy baterii również nawiązuje do poprzednich czasów. Przy intensywnej pracy i mocnym obciążeniu laptopa, tempo ubytku naładowania baterii konkuruje z minutnikiem zegarka. Kiedy ograniczysz swoje zapędy do przeglądarki internetowej i Worda, energii powinno wystarczyć na dwie godziny. Równie imponująca jest szybkość ładowania baterii i aby osiągnąć 100% ładowarka potrzebuje ponad czterech godzin. Myślę, że Gigabyte może starać się o nadanie A5 R7 jakiejś cenionej nagrody od szacownego gremium, za doskonale przemyślaną politykę i wdrożenie równowagi cyfrowej w tym laptopie.
Gigabyte A5 R7 jest laptopem fantastycznie łączącym czasy minione z nowoczesnością. To swoistego rodzaju podróż sentymentalna, ale ze wszystkimi współczesnymi elementami, taka hybryda. Kiedy leży lub po prostu go przenosimy, obcujemy z historią i mamy wrażenie, że czasy się nie zmieniły, a w jego wnętrzu ciągle króluje Windows XP. Wystarczy jednak włączyć go, aby dokonał się skok technologiczny do współczesnych rozwiązań i możliwości obliczeniowych.
Gigabyte A5 R7 jest jak samochód, posiadający wszystkie nowoczesne technologie na pokładzie, ale „ubrany” w retro karoserię. Aż wzruszenie ściska pierś i pojawia się „łezka w oku”. A wszystko to za 6299 PLN, bo tyle wynosi jego regularna cena.
Specyfikacja testowanego Gigabyte A5 R7:
Procesor: AMD Ryzen™ 7 5800H (8 rdzeni, 16 wątków, 3.20–4.40 GHz, 20 MB cache)
Pamięć RAM: 16 GB (DDR4, 3200MHz)
Dysk SSD M.2 PCIe: 960 GB
Typ ekranu: Matowy, LED, IPS
Przekątna ekranu: 15,6"
Rozdzielczość ekranu: 1920 x 1080 (Full HD)
Częstotliwość odświeżania ekranu: 240 Hz
Karta graficzna: AMD Radeon™ Graphics, NVIDIA GeForce RTX 3060
Podświetlana klawiatura: Tak
System operacyjny: Microsoft Windows 11 Home
Wysokość: 34,4 mm
Szerokość: 365 mm
Głębokość: 260 mm
Waga: 2,16 kg