Przełomowym wynalazkiem w zarządzaniu strumieniami samochodów w miastach okazały się sygnalizatory świetlne. To wynalazek, który wyzerował praktycznie wszystkie zmartwienia nie tylko drogowcom, strażakom i policjantom, ale również urbanistom i planistom miejskim. Tak się w nich rozkochali, że gdyby świeciły innym kolorem światła mogłyby zastąpić uliczne oświetlenie. Wydaje się, że w mieście nie jest w stanie powstać żadna droga bez sygnalizatorów świetlnych, a firma (firmy?) je montująca ma tego samego właściciela, co projektująca i zarządca drogi. A jeżeli aktualnie żadna ulica nie jest budowana, to można postawić sygnalizator na już istniejącej. Z pewnością w raportach Policji znajdzie się taka gdzie odnotowano
zdarzenie w ruchu lądowym, a nawet jeżeli takowej nie będzie, to i tak nie zaszkodzi go umieścić, tak na przyszłość, przewidująco. W końcu wszystko to dla bezpieczeństwa mieszkańców. Władza tak przyzwyczaiła się do takiego rozwiązania, że nawet jak okazuje się że wyłączony sygnalizator (przykładowo z powodu awarii) przyczynia się do upłynnienia ruchu, to i tak jest on włączany najszybciej jak tylko się da. Nieświadomi kierowcy pomstują na takie praktyki, tymczasem robione są one dla ich dobra. Przecież rządzący są dla ludzi i ułatwiania im życia, również kierowców.
Sygnalizatory świetlne to doskonałe odstresowywacze, i to nie tylko dla władzy, ale przede wszystkim dla kierowców. Dzięki nim, stojąc na czerwonym świetle można spokojnie wymalować się, czy też zjeść śniadanie, a nawet sprawdzić niecierpiące zwłoki wiadomości na mediach społecznościowych. Pewnym uniedogodnieniem, aby nie narazić się na mandat, może być konieczność umieszczenia smartfona w uchwycie samochodowym, ale to niewielkie wyrzeczenie za pozyskanie wiedzy „co tam słychać u naszych milusińskich których obserwujemy” oraz nabranie pewności że zjedli oni wartościowy posiłek, czy też znajdują się w kojącym zmysły miejscu na świecie. A jeżeli zbytnio zatraci się człowiek w tych czynnościach, to z pewnością i z należytą delikatnością, kierowca stojący za nami – a możliwe że nie tylko on, ale i
kilku innych – da nam znać, że zapaliło się zielone światło i możemy już zacząć rozpędzać nasze małe czterokołowe królestwo.
Prowadzenie samochodu ma być przyjemnością. Z coraz większą pieczołowitością dbają o to producenci aut umieszczając w nich coraz liczniejszą ilość systemów wspomagających prowadzenie. Jazda ma być bezstresowa, a przecież wyjazd z drogi podporządkowanej, czy też przejechanie skrzyżowania oznaczonego tylko znakami jest stresujące. Zarządcy miast nie są bezdusznymi maszynami, a cierpienie kierowców jest dla nich sygnałem do działania, trzeba zatem wybudować sygnalizator świetlny. Dzięki nim pokonywanie skrzyżowań stało się tak bezstresowe, że niektórzy kierowcy skręcając w lewo, bez zapalonej strzałki kierunkowej na sygnalizatorze, zapominają o przepuszczeniu pojazdów jadących na wprost. Przekaz jest prosty: jest zielone, to jedziemy.
Na koniec argument ostateczny. Powszechnie wiadomo że samochód jest śmiertelnym przedmiotem, o czym świadczą praktycznie codzienne komunikaty informujące o kolejnej tragedii która wydarzyła się na drodze. Czerwone światła powodują, iż pojazd pozostaje nieruchomy, tym samym jego niszczycielska moc w całości zostaje unicestwiona. Szach i mat, bezpieczeństwo górą, bo przecież głupota kierujących i brak przewidywania konsekwencji nie mają tutaj żadnego znaczenia.
Przestańcie zatem psioczyć na sygnalizatory umiejscowione na praktycznie każdym skrzyżowaniu i zacznijcie doceniać wysiłek (oraz pieniądze obywateli, czyli pochodzące z puli z której każdy wydatek nie tylko jest dokładnie przebadany, potrzebny, ale również zatwierdzony przez kolegium znawców oraz specjalistów z danej dziedziny) który władza wkłada w wasze bezstresowe poruszanie się po mieście.
Obserwator Pozytywów to napisany w ironicznym stylu tekst przedstawiający w pozytywny sposób złe lub nadużywane rozwiązania oraz niewłaściwe codzienne zachowania.