Samochodowe wycieczki, w szczególności jeżeli odbywają się zimową porą, potrafią zaskoczyć
swoim scenariuszem. Zwłaszcza gdy ich trasa przebiega w górach. Nie inaczej było i tym razem.
Nic nie zapowiadało, że założony przez nas plan zostanie zweryfikowany, i to na naszą niekorzyść. Pogoda wydawała się być stabilna, padał śnieg, ale nie przeszkadzał on w prowadzeniu samochodu, a jedynie dodawał kolorytu krajobrazowi. Droga, jak to w górach, raz opadała, a raz próbowała osiągnąć poziom o niskiej zawartości tlenu. Ot kolejny zimowy dzień. Jednak sielanka nie trwała długo.
Pierwszym sygnałem, że nasz plan zostanie zweryfikowany, było zmniejszenie prędkości poprzedzających nas samochodów. Nic niepokojącego, ale zaczęliśmy poruszać się z szybkością wyraźnie odbiegającą od limitu na drodze. Następnie pojedyncze samochody zaczęły zjeżdżać na pobocze, po czym zatrzymywały się. W międzyczasie śnieg zamienił się w deszcz, a wszystko to w kanionie, którym poruszaliśmy się już od jakiegoś czasu, nie przebywszy nawet jego jednej trzeciej. Kiedy liczba zatrzymujących się samochodów zaczęła wzrastać, również my zauważyliśmy zmianę w prowadzeniu samochodu – stał się nadpobudliwy i to przy prędkości, którą spokojnie można określić spacerową. Po chwili walki, także i my postanowiliśmy się zatrzymać – zostawiając odpowiednią ilość miejsca dla samochodów, które postanowiły dalej kontynuować podróż - i organoleptycznie sprawdzić to jezdniowo-pogodowe zjawisko. Jakież było nasze zaskoczenie kiedy wysiadając z samochodu napotkaliśmy
przyczepność, której się nie spodziewaliśmy. A w zasadzie jej brak, co poskutkowało wykonaniem przez nas różnych figur, które – jeżeli właśnie bralibyśmy udział w takiej konkurencji – z pewnością zostałyby wysoko ocenione przez sędziów.
Okazało się, że padający dosyć mocno deszcz trafiał na wychłodzony asfalt i praktycznie momentalnie zamieniał się w lód. Jakby tego było mało, bez chwili przerwy, opady deszczu zamieniły się w śnieżne. Zanosiło się zatem na długie godziny oczekiwania, aż pogoda się zmieni i służby drogowe doprowadzą drogę do stanu przejezdności.
Wydawać by się mogło, iż jedynym sensownym planem jest „uzbrojenie się w cierpliwość”. My jednak mieliśmy inny, i co najważniejsze posiadaliśmy ze sobą do tego odpowiednie narzędzie, a była nim rajdówka znajdująca się na lawecie. Co równie istotne miała założone opony z kolcami i zgodnie z przepisami zarejestrowana, czyli mogła legalnie poruszać się po publicznych drogach. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Rajdówka zjechała z lawety i dwóch wybrańców mogło dalej kontynuować podróż. Reszta, chcąc nie chcąc, skazana została na sprawne działanie służb drogowych.
Może to wydać się niektórym trochę irracjonalne, ale naturalnym środowiskiem dla opon z kolcami jest lód i ubity śnieg. To na nich osiągają przyczepność, która powoduje, iż wydaje się jakby posiadały specjalny klej. Zgoła odmiennie jest na sypkim śniegu lub asfalcie, wtedy sprawują się gorzej niż tradycyjne zimowki. A właśnie na takie warunki trafiliśmy, po wyjechaniu z kanionu. Dalsza jazda przestała mieć jakikolwiek sens.
Finalnie wszyscy dojechaliśmy do celu podróży razem. Różnica w oczekiwaniu na udrożnienie drogi przez służby polegała na miejscu w którym ją spędziliśmy. My w przydrożnej restauracji, a reszta ekipy w samochodzie z lawetą.
Tutaj konieczna jest jedna uwaga. W Polsce, zgodnie z obowiązującym prawem, opony z kolcami można stosować wyłącznie w samochodach, które biorą udział w rajdach i wyścigach zimowych.