Paradoksalnie bardziej traumatyczne jest jego prowadzenie. Gdy pierwsze modele klasy GT z centralnie umieszczonym silnikiem opuszczały
bramy fabryk, trzeba było mieć genitalia słonia by je prowadzić. Dzisiaj Ferrari czy Lamborghini są łatwe w obyciu niczym miejski hatchback Hondy. Problemem jest infrastruktura i bynajmniej nie mam tu na myśli nawierzchni, która już rzadko przypomina fakturę twarzy nastolatka. Niegdyś by usprawnić ruch włodarze miast poszerzali drogi bądź dodawali kolejne pasy. Teraz zamieniają je na ścieżki rowerowe lub fragmenty przeznaczone dla autobusów, taksówek lub trujących samochodów elektrycznych. W ten sposób postępują z Al. Jana Pawła II w Warszawie, z której chcą wypędzić prywatny transport. Oczywiście część drogi zostanie zamieniona na parking, ale przy obecnych cenach za postój taniej jest kupić penthouse w samym centrum. Kolejna grupa postuluje by zmienić drogi w tor przełajowy poprzez upstrzenie ich progami zwalniającymi, co naturalnie zwiększa emisję szkodliwych substancji do atmosfery przez ciągłe hamowanie i przyspieszanie. Dodatkowo progi są najczęściej skonstruowane w taki sposób że nie robią wrażenia na motocyklach, autobusach czy ciężarówkach. Tak więc bujajcie się wszyscy w swoich miejskich samochodach, tylko nie próbujcie ich czasem pokonywać przy sugerowanej przez znaki prędkości, chyba że chcecie wymienić całe zawieszenie. Naturalnie odezwą się głosy, że to wszystko dla bezpieczeństwa pieszych. Cóż, tu z pomocą przychodzi statystyka. W stolicy za jedną trzecią wszystkich wypadków z udziałem ludzi odpowiadają tramwaje. Zapytacie pewnie, co to ma za znaczenie? Otóż pojazdy szynowe stanowią mniej niż jeden procent wszystkich pojazdów mechanicznych poruszających się po Warszawie. Tymczasem samochody opowiadają za sześćdziesiąt procent wszystkich potrąceń, ale z kolei ich liczba przekracza milion. Zatem jeśli poruszacie się po stolicy pieszo prawdopodobieństwo potrącenia przez tramwaj jest kilkusetkrotnie większe niż przez samochód. Jakoś nie widziałem nigdy żadnego aktywisty albo innego ekoterrorysty, czy klauna ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze postulujących ograniczenie prędkości dla tramwajów, montowanie progów zwalniających na torach czy bezwzględnego pierwszeństwa pieszych przed nimi. A jeszcze gorsza jest Unia Europejska, która chce zakazać montowania silników spalinowych za mniej niż dwadzieścia lat. Cóż, lepiej niech wydarzy się jakiś technologiczny cud albo już teraz wszyscy zacznijmy szyć płótno na żagle. Bo przecież nie będziemy transportować rzeczy Antonowami, tak jak Bentley robi to z częściami do swoich samochodów.
Ale wszystkiemu jesteście i tak winni wy, w swoich blaszanych trucicielach, chcący zrobić zakupy, czy zwyczajnie dojechać do pracy. Jeśli zatem i tak nic na to nie poradzicie lepiej jest się nie przejmować i pławić zatapiając się w bizantyjskim wnętrzu AMG GT, którego pretensjonalne i ostentacyjne nadwozie przypomina sklep na lotnisku w Abu Dhabi. Świetnie współgra ono z niemierzalną ilością kolorów ledowego podświetlenia rodem z dyskoteki gdzieś pod Białymstokiem. I nim zaczniecie utyskiwać na cenę gołej wersji przekraczającą
sześćset tysięcy złotych, spójrzcie że czarna seria kosztuje niemal trzy razy tyle, a ma raptem o dwieście koni mechanicznych więcej. Z resztą GT nie ma ich wcale mało. Co prawda nie generuje ich już z wolnossącego V8, ale przynajmniej nie jest produkcji Renault. Czterolitrowy silnik bynajmniej nie został skonstruowany aby oszczędzać paliwo - a raczej w celu utarcia nosa szybkim Porsche - będąc w istocie niewiele wolniejsze od 911 GT3 RS i oferując przy tym jednocześnie wentylowane oraz podgrzewane fotele, automatyczną klimatyzację, czy Apple CarPlay. Ale pomijając sportowe konotacje AMG GT, dla dwojga jest praktyczny jak Klasa A, a zawieszenie ustawione w trybie komfortowym pozwoli wam zatopić się w myślach nawet przy przejeżdżaniu przez studzienki. Jednak zdaje się, że nie po to powstał następca SLS-a, gdyż w GT domyślny tryb to atak. Zawieszenie i podwozie są tak dopracowane, że nawet jeśli przesadzicie, nie urwie wam głowy. Trakcja i przewidywalność w zachowaniu sprawią, że poczujecie się niczym jasnowidz. Nieważne czy zechcecie urywać kolejne sekundy na torze, czy dewastować następny zestaw tylnych opon, ten samochód jest do tego idealny. Dlatego szkoda, że jego potencjał nie będzie wykorzystywany. Pod efekciarskim nadwoziem skryto wiele inżynierskich sztuczek, które świadczą o kunszcie i zdolnościach facetów w fartuchach i okularach bez ramek, które nikogo poza nimi samymi nie obchodzą. Wiedzą, że ich robota idzie na marne, gdyż klientów nie interesuje prędkość maksymalna wynosząca milion kilometrów na godzinę, a to jakie samochód robi wrażenie snując się po Nowym Świecie, Piotrkowskiej czy Półwiejskiej. Bowiem jego wygląd mimo pożądanych w tym segmencie wizualnych atrybutów przypadnie do gustu celebrytom i blogerkom, mającym profil na instagramie, czerpiącym większą radość z robienia zdjęć swoich posiłków niż ze standardowej konsumpcji. Ale są też inne wady, tunel środkowy jest większy niż trąba słonia. Nie, ta druga trąba. Elektryczny układ kierowniczy nie jest tak intuicyjny i bezpośredni jak hydrauliczny, czy podobne konstrukcje w Porsche czy BMW. Mimo że to jeden z najlepiej brzmiących silników V8 z turbodoładowaniem, to dźwięk na autostradzie jest zbyt męczący, szczególnie że niezagospodarowana przestrzeń za fotelami rezonuje jak pusta puszka. Widoczność z kabiny jest kiepska, a parkowanie w mieście to udręka. Chociaż AMG GT jest krótszy od Octavii, to jest szerszy niż GLS, czy Hummer H2. Manewrowanie dodatkowo utrudnia długa maska, na której z łatwością można by umieścić stanowisko startowe rakiety Falcon, a jednak ledwo mieści silnik. Trudniej znaleźć pod nią jakąkolwiek wolną przestrzeń niż eunucha chętnego do wzięcia udziału w orgii. Wreszcie, nawet jeśli to prawda, że do jego budowy użyto lekkich materiałów, i tak waży więcej niż Księżyc. Nasz i Jowisza. Ale najgorsze jest to, że szybki Yaris, czy nowy Civic Type R znacznie bardziej łechcą rajdowe i wyścigowe ego miłośników czterech kółek, i to za ułamek ceny. Dla nich AMG GT będzie świetnym i uniwersalnym samochodem, którego wygląd jest zbyt uderzający, a kupno równie oczywiste co cola do McZestawu. I tak jak nie rozumiem cen wyposażenia opcjonalnego, tak zdaję sobie sprawę, że dla was będzie wszystkim czego chcecie od tego typu samochodu. Nie zmienia to faktu, że nowa 911-tka zrobi wszystko lepiej i ma zwyczajnie znacznie więcej uroku.