Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, na polskich drogach królowały
pojazdy „obute” w ogumienie z dętkami. Posiadały one felgi na których znajdowały się opony, a wewnątrz nich dętki. Taka konstrukcja miała jedną zasadniczą zaletę i niezliczoną liczbę wad. Do zalety zdecydowanie należy zaliczyć fakt, iż felga nie musiała być idealnie prosta, jakby właśnie wyszła spod oka zegarmistrza, a niewielkie jej niedoskonałości nie powodowały ubytku powietrza w oponie, gdyż to zamknięte było w dętce. Co zrozumiałe nie mogło być mowy o poważniejszych uszkodzeniach felgi, gdyż takowe nie tylko powodowały drżenie kierownicy, ale również ściąganie samochodu na jedną ze stron, ale pewien margines istniał i był dopuszczalny. Zgoła inaczej niż obecnie, gdzie szczelność połączenia felgi z oponą odpowiada za uwięzienie w niej powietrza. Z liczby wad można by skonstruować długą listę. Skupmy się zatem tylko na tych wpływających na bezpieczeństwo, a w zasadzie na jednej, najbardziej newralgicznej. Praktycznie każde wbicie się obcego ciała w oponę powodowało natychmiastowe wyzerowanie stanu powietrza w niej. O ile stało się to przy prędkości parkingowej, skutki nie były niszczycielskie. Wystarczyło załatać dętkę, umieścić ją między oponą i felgą oraz powtórnie napompować. Zdecydowanie gorsze konsekwencje były w momencie defektu przy dużej prędkości samochodu, jak na przykład poruszając się autostradą. Szybka utrata powietrza (powszechnie wtedy nazywana wystrzałem opony), oprócz donośnego huku, niosła ze sobą – w skrajnych przypadkach – praktycznie całkowity brak kontroli nad samochodem. Nierzadkie wtedy były przypadki wyjechania, a będąc bardziej precyzyjnym wypadnięcia, autem z drogi. Czasami taka „przygoda” kończyła się w rowie, a czasami pojazd przecinał pas jezdni z samochodami podążającymi w przeciwnym kierunku. Jakie skutki mogło to za sobą nieść, chyba nie trzeba nikomu wyjaśniać, a osobom będącym wówczas aktywnymi kierowcami, przypominać. Wtedy zniszczona dętka, opona oraz felga stawały się najmniejszym zmartwieniem. Powszechne wprowadzenie do samochodów opon bezdętkowych praktycznie wyeliminowało tego typu zagrożenie. Co ciekawe, w praktyce zmniejszyła się również liczba defektów ogumienia. Wystarczy wykonać szybki
proces myślowy, aby o tym samodzielnie się przekonać, i odpowiedzieć samemu przed sobą na pytanie: kiedy ostatni raz było się w wulkanizacji z defektem opony? No właśnie.
Dla statystycznego kierowcy opona bezdętkowa i dętkowa wygląda praktycznie tak samo. Jednak bezpośredni montaż jej na dotychczasowej feldze z oponą dętkową niejednokrotnie był niemożliwy. Odpowiadała za to konstrukcja felgi, której brakowało rantu odpowiedzialnego - wraz z oponą bezdętkową - za szczelność konstrukcji.
Za możliwość poruszania się na oponach bezdętkowych powinniśmy podziękować Nowozelandczykowi Edwardowi Brice Killen. Jednak tylko osoby mające zdolność cofania się czasie, będą mogły zrobić to osobiście. To on w 1929 roku opracował pierwszy projekt opony bez dętki, a na swój wynalazek zgłosił patent, który wszedł rok później w życie. Minęło siedemnaście lat i w 1947 roku firma Goodrich Corporation zaprezentowało oponę bezdętkową. Jak widać opona bezdętkowa nie jest najnowszym wynalazkiem i zdecydowanie zbyt długo kazała na siebie czekać zanim trafiła do powszechnego użytku. Dobrze jednak, iż w końcu to się stało i obecnie każdy może korzystać z jej dobrodziejstwa.