Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ






Felieton

Historie warsztatowe: Roztargnienie, a naprawa blacharska


Robert Lorenc


Roztargnienie

Roztargnienie jest taką cechą charakteru, która przeważnie utrudnia życie, tak własne, jak i wszystkim dookoła. Rzadkie są przypadki gdzie jest ono zaletą, a nie przywarą. Tym razem historia, która nie tylko nie wyrządziła żadnych szkód, to jeszcze zakończyła się pozytywnie, a cały czas w jej tle „karty rozdawało” moje roztargnienie.

Zaczęło się od niegroźnej stłuczki samochodem. Ucierpiał błotnik i trochę zderzak. Nic groźnego, bardziej wkurzającego, jednak nie mającego wpływu na możliwość dalszej
podróży autem. Niby da się jeździć, bo żadne ostre elementy nie wystają z bryły samochodu, ale jego wygląd przyprawia o depresję. Zapada decyzja: trzeba naprawić uszkodzenia, a w tym celu oddać samochód do blacharza. Na szczęście posiadam parę zaufanych kontaktów z kategorii „oby nigdy się nie przydały”, czyli do sprawdzonych „w boju” blacharzy. Telefon do jednego z nich, szybka relacja z uszkodzeń auta i już jesteśmy umówieni na oględziny. Ustalonego dnia o właściwej godzinie zjawiam się u niego, czym nie jest w ogóle zaskoczony (to dobrze o nim świadczy że pamiętał). Szybko przystępuje do oględzin samochodu, sprawdzając skalę uszkodzeń i zakres pracy. Na szczęście moja wizualna ocena pokrywa się z jego profesjonalnym spojrzeniem. Bezproblemowo dogadujemy się co do ceny za naprawę (on podał kwotę, a ja ją zaakceptowałem) i terminu podstawienia samochodu wraz z czasem jego naprawy. Poszło sprawnie i na dwa tygodnie można zapomnieć o sprawie, bo tyle miałem czekać na naprawę.

Kolejne dni mijają zwyczajnie. Samochód sprawuje się bez zarzutu, a ja nie patrzę nerwowo w kalendarz z utęsknieniem wpatrując się w datę oznaczającą podstawienie go do warsztatu. Ponieważ mam świadomość ułomności ludzkiej pamięci, na parę dni przed planowaną datą naprawy zadzwoniłem do blacharza.
- Dzwonię, aby potwierdzić podstawienie samochodu do naprawy – powiedziałem, jak odebrał on telefon.
- Przypomni mi pan, bo z pamięci nie kojarzę, a jadę samochodem. – usłyszałem jego głos - Jednak jak tak się umawialiśmy, to tak będzie. Prośba tylko o podesłanie smsem informacji, żebym wpisał samochód do zeszytu.
Żaden problem. Sms wysłany, wszystko potwierdzone. Jednym słowem „nie może być lepiej”.

Oddanie samochodu do naprawy również przebiegło bez żadnej sensacji. Ot przyjechałem, pożartowaliśmy chwilę z blacharzem, potwierdziłem termin odbioru naprawionego

auta i już byłem w drodze powrotnej od niego. Wszystko przebiegło tak jakby sobie życzył twórca podręcznika zatytułowanego „oddawanie samochodu do naprawy blacharsko-lakierniczej”.

Zacząłeś się zastanawiać gdzie zatem tutaj roztargnienie lub przynajmniej jakakolwiek jego forma? Nie widzisz? Ja również. I pewnie tak by było do dnia dzisiejszego, gdyby nie przypadek, który zdruzgotał moje samozadowolenie ze sprawnego załatwienia naprawy. Dzień po oddaniu samochodu do naprawy zadzwonił do mnie kolega, który znał całą historię.
- Oddałeś auto do blacharza? – Spytał kiedy odebrałem telefon.
- Oczywiście.
- Ale chyba nie do tego o którym rozmawialiśmy, bo właśnie wracam od niego i ani nie ma tam twojego samochodu, ani on nic nie wie żeby odebrał go od ciebie.
Trochę zdębiałem, popatrzyłem w kalendarz, czy aby nie jest 1 kwietnia i nie próbuje on sobie zażartować ze mnie (nie był), po czym zareagowałem zalewając go słowotokiem. Zacząłem mu dokładnie opowiadać – i ze szczegółami - jak wyglądał mój dzień w którym oddawałem samochód blacharzowi do naprawy. Z pewnością brzmiałem jakbym zeznawał do protokołu policyjnego, tak szczegółowym opisem go zasypałem. Wysłuchał mnie cierpliwie i do końca, i... zaczął się śmiać. Takiej reakcji się nie spodziewałem. Kiedy jeszcze dusił go trochę śmiech, ale mógł już zacząć wydobywać z siebie słowa, powiedział:
- Oddałeś auto do innego blacharza.
Mam wrażenie, że w tym samym momencie podniosło mi się ciśnienie krwi i nastąpił jej całkowity odpływ. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl, która owładnęła mnie w pełni: o co tu chodzi? Rozwiązanie zagadki okazało się zaskakujące, również dla mnie. A przyczyną było roztargnienie, którego bym się po sobie nie spodziewał. Okazało się, że całkowicie bezwiednie w naprawę samochodu zaangażowałem nie jednego (jak cały czas byłem przekonany), a dwóch blacharzy. Do jednego dzwoniłem, a do drugiego jechałem - raz na oględziny, a następnie aby zostawić auto do naprawy. Tak się zamotałem. Dla zainteresowanych: ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie, a samochód został w ustalonym terminie przywrócony do stanu sprawiającego zadowolenie właścicielowi.






Roztargnienie






Podziel się:




Maj 2022

Tekst: Robert Lorenc
Zdjęcia źródłowe: Tom Grimbert, Yoann Boyer /unsplash; kolaż: studio.kdk.pl

Tekst pochodzi z poniższego numeru miesięcznika motoryzacyjnego:


POBIERZ NUMER




Warte uwagi