Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ





Dermot Turing
X, Y, Z. Prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy



Gdy pod koniec 1932 r. oficer francuskiego wywiadu fotografował w łazience belgijskiego hotelu wykradzione instrukcje Enigmy, nie wiedział, że już kilka tygodni później polscy matematycy będą odczytywali tajne depesze III Rzeszy. I że położą fundament pod przyszłą działalność ośrodka Bletchley Park oraz oznaczoną kryptonimem „X, Y, Z” współpracę Francji, Wielkiej Brytanii i Polski.

X, Y, Z pokazuje, jak wywiady państw alianckich współdziałały przy złamaniu szyfrów Enigmy, jak pod nosem Niemców polscy kryptoanalitycy kontynuowali swą pracę na terenach kontrolowanych przez rząd Vichy, a potem w Wielkiej Brytanii, i jak później wspierali tajne służby Jego Królewskiej Mości, przyglądając się pierwszym krokom Związku Radzieckiego w zimnej wojnie.

Ludzie tworzący X, Y, Z byli oryginałami i ekscentrykami, którzy dostali się w potężne tryby historii. Oto opowieść o nich. 


FRAGMENT KSIĄŻKI
Najważniejszym problemem, przed którym na początku II wojny światowej stanął brytyjski wywiad wojskowy i morski, było odczytywanie niemieckich radiodepesz zaszyfrowanych za pomocą maszyny szyfrującej Enigma. W czasie I wojny światowej łamanie kodów dało Brytyjczykom przewagę, szczególnie w wojnie morskiej, ale także na niwie dyplomatycznej, i przyspieszyło włączenie się Stanów Zjednoczonych do walki. Dwadzieścia lat później użycie urządzeń mechanicznych do zapewnienia tajemnicy korespondencji groziło pozbawieniem aliantów tego najcenniejszego źródła informacji na temat niemieckich planów.
Obecnie wiemy, że Brytyjczycy nie ulękli się problemu. Gdzieś pomiędzy Londynem a Birmingham założyli tajny ośrodek, którego zadaniem było złamanie nowoczesnych technik szyfrowania stosowanych przez Niemcy (i inne kraje). Na początku wojny udało się znaleźć sposób na Enigmę. Wiadomości radiowe Luftwaffe odczytywane były od połowy 1940 r., depesze Kriegsmarine zaś od 1941 r. Później, z okresami wzlotów i upadków, do władz brytyjskich napływał stały strumień odszyfrowanych wiadomości. Z czasem strumień ten zmienił się w prawdziwą powódź, pozwalając aliantom uzyskać pełny wgląd w plany niemieckiej armii i marynarki, dzięki czemu dowódcy mogli podejmować znacznie lepsze decyzje na polu walki. Sukces Bletchley Park zakorzenił się w świadomości publicznej jako przykład zwycięstwa pomimo przeciwności losu, wspaniały tryumf rozumu nad siłą i kolebka wynalazków technicznych przełomowych dla dziejów cywilizacji. Bletchley Park daje więc wiele powodów do dumy.
Jednakże po drodze część tej historii została zagubiona. W rzeczywistości przed 1940 r. brytyjscy kryptoanalitycy nie poczynili żadnych postępów w pracach nad złamaniem szyfru wojskowej wersji Enigmy. W jaki więc sposób tak szybko i skutecznie udało im się zmienić tę sytuację?
Brakującym elementem jest wkład polskich kryptoanalityków, którzy pracowali nad tym problemem od ponad dziesięciu lat i którzy podzielili się swoją wiedzą ledwie sześć tygodni przed wybuchem wojny na arcyważnym spotkaniu pod Warszawą. Zgodnie z oceną osób obecnych na tym spotkaniu pozyskane wówczas przez Brytyjczyków informacje przyspieszyły ich program badawczy o rok. A cóż to był za rok! Wyobraźmy sobie historię alternatywną, w której Brytyjczycy nie byliby w stanie łamać szyfru Enigmy w czasie bitwy o Anglię, w działaniach morskich na Morzu Śródziemnym, w pierwszej fazie bitwy o Atlantyk czy w kampanii w Afryce Północnej. Scenariusz taki brzmi złowrogo, gdyż wówczas wojna nie tylko przeciągnęłaby się, ale mogłaby zakończyć się zupełnie inaczej. W tym świetle polski wkład w odczytywanie wiadomości zaszyfrowanych Enigmą zasługuje na lepsze poznanie.
Spotkanie pod Warszawą w lipcu 1939 r. samo w sobie jest wielką zagadką. Dlaczego Polacy niespodziewanie przekazali wszystkie swoje bezcenne sekrety? Ponownie brakuje tu pewnego elementu. Spotkanie to było zwieńczeniem kontaktów budowanych pieczołowicie przez wiele lat, i to nie przez Brytyjczyków, ale przez Francuzów. Bez Francuzów polskim kryptoanalitykom nie udałoby się tak szybko dokonać przełomów, a być może ich wysiłki w ogóle byłyby daremne. Bez Francuzów brytyjski atak na Enigmę w Bletchley Park od początku skazany byłby na niepowodzenie lub też uległby znacznemu opóźnieniu. Wkład Francuzów, tak jak i Polaków, powinien być lepiej znany. Złamanie szyfru Enigmy było zatem wynikiem współpracy przedstawicieli trzech krajów. Dla większego bezpieczeństwa kryptoanalitycy oznaczali siebie literami X, Y i Z odpowiednio na określenie ośrodków francuskiego, brytyjskiego i polskiego.
Pierwotnym założeniem tej książki było opowiedzenie historii X, Y, Z. Jednakże nie jest ona poświęcona głównie technikom łamania szyfrów czy też polityce międzynarodowej. W miarę jak odkrywałem kolejne fakty, stery narracji zaczęli przejmować polscy kryptoanalitycy i ich francuscy koledzy po fachu. Książka ta mówi zatem o tych ludziach, a jej celem jest przywrócenie im należnego im miejsca w historii.
Przywołanie historii X, Y, Z wiąże się z pewnymi wątkami pobocznymi. Jednym z nich, wartym wręcz osobnej książki, jest opowieść o zdobywaniu źródeł. II wojna światowa przyniosła pewne nieoczekiwane rezultaty: akta francuskie zostały zdobyte przez Niemców, gdy zaś Berlin zajęli Sowieci, znalazły się w Moskwie. Znaczną część tych materiałów (z radzieckimi komentarzami) zwrócono Francji w roku 1994 i 2000. Wiele dokumentów polskich rozproszyło się razem z wygnańcami z kraju, by trafić do różnych zbiorów w Londynie. Niektóre pozostają w Moskwie, inne natomiast tam, gdzie można by się spodziewać – w Warszawie. Akta niemieckie zostały zdobyte przez Amerykanów i Brytyjczyków i trafiły do archiwów narodowych w USA i Wielkiej Brytanii. Niektóre dokumenty przepadły, wskutek czego badacze muszą wykorzystywać cienie oryginalnych telegramów przechowane w postaci przechwyconych, rozszyfrowanych i przetłumaczonych kopii, na które natrafić można w nieoczekiwanych miejscach. Dziwacznym przykładem jest tu duży zbiór polskich adiodepesz, w języku niemieckim, znajdujący się w archiwum Auswärtiges Amt TICOM w Berlinie. Składa się on z dokumentów przejętych w Niemczech przez brytyjski Target Intelligence Committee w końcu II wojny światowej. Dokumenty te, będące owocem sukcesów niemieckiego wywiadu, który przechwytywał i rozszyfrowywał polskie radiodepesze, w roku 1945 zostały zatopione w jeziorze. Wydobyte przez Brytyjczyków, trafiły na dziesięciolecia do Wielkiej Brytanii i dopiero w latach dziewięćdziesiątych powróciły do Berlina. Polskie oryginały przepadły już dawno.
Większość materiałów dotyczących X, Y, Z została już odtajniona. Być może najważniejszym z nowych zbiorów jest spuścizna osoby, która odegrała kluczową rolę w tej historii, a której burzliwa kariera toczyła się we Francji, gdzie pracowała ona dla różnych agencji wywiadowczych tego kraju. Dokumenty Gustave’a Bertranda udostępniono w połowie 2016 r. po ich odtajnieniu przez Direction Générale de la Sécurité Extérieure. W zbiorze tym znajduje się obszerny raport Bertranda wraz z ponad 200 załącznikami, w większości zawierającymi oryginalne dokumenty. Niestety pierwszych 99 (z 304) załączników zaginęło, jednakże zachowane dostarczają mnóstwa szczegółów wydarzeń z lat poprzedzających rozwiązanie francusko-polskiej grupy kryptologicznej Bertranda w 1942 r.
Przeglądanie dokumentów jest elementem procesu badawczego. Równie ważne jednak jest słuchanie świadków wydarzeń. Rodziny kryptoanalityków przyjęły mój projekt z wielkim entuzjazmem. Spotkałem się z ogromną sympatią, wsparciem i pomocą rodzin Maksymiliana Ciężkiego, Antoniego Pallutha, Mariana Rejewskiego, Wiktora Michałowskiego i Henryka Zygalskiego.Anna Zygalska-Cannon udzieliła mi rzadkiego przywileju wglądu w listy Henryka oraz jego wspaniały zbiór fotografii. Winny jej jestem specjalne podziękowania. Szczególnie ważna była dla mnie długa rozmowa z Jerzym Palluthem w styczniu 2017 roku. Był on człowiekiem bardzo inteligentnym i odważnym, a w dodatku energicznym i pomysłowym. Historia jego życia jest równie fascynująca jak dzieje jego ojca kryptoanalityka. Wieść o jego śmierci ledwie kilka tygodni po naszej rozmowie była ciosem, także dlatego, że na pożegnanie powiedział mi: „Gdy przyjedzie pan ponownie, mogę panu opowiedzieć o tym, jak walczyliśmy z komuną w latach zimnej wojny”. Miałem zaszczyt usłyszeć przynajmniej pierwszą część jego historii i jestem za to ogromnie wdzięczny.

Nulle Part
Listopad 1918 roku był dla Maksymiliana Ciężkiego dobrym miesiącem. Cesarstwo Niemieckie ogarnęły chaos i rewolucja. Buńczuczny kajzer abdykował i wymknął się do Holandii. Dowódcy cesarskiej armii zostali zmuszeni do podpisania zawieszenia broni w wagonie kolejowym gdzieś we Francji*. Jako jeden z żołnierzy tejże armii być może nie powinien się tym wszystkim radować, jednakże Maksymilian Ciężki nie był zwyczajnym niemieckim żołnierzem.
We wschodnich prowincjach cesarstwa większość ludności nie była Niemcami, nie chciała mówić po niemiecku i z pewnością nie pragnęła być rządzona przez Niemców. Od poprzedniego roku niektórzy z tych ludzi snuli pewne plany; Ciężki też się do nich zaliczał. Przed powołaniem do wojska i służby na froncie zachodnim Ciężki był członkiem skautów, lecz bycie skautem w tak zwanej Prowincji Poznańskiej nie oznaczało nauki wiązania węzłów, rozpalania ognisk i przeprowadzania staruszek przez jezdnię. „Skauci” stanowili przykrywkę dla paramilitarnego skrzydła polskiego ruchu niepodległościowego – POWZP, czyli Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego. „Zabory”, czyli podział Polski między sąsiadujące z nią mocarstwa, były same w sobie obrazą dla Polaków.
Dla Ciężkiego fakt odesłania go do domu z powodów zdrowotnych w lutym 1918 roku był korzystny. Pod Reims czy Soissons został na poły pogrzebany po wybuchu miny. Pył, który dostał się do jego płuc, wywołał infekcję. Wskutek tego jednak mógł spędzać więcej czasu ze „skautami”, organizując i powiększając ich szeregi oraz gromadząc broń. Po powrocie do zdrowia oszczędzono mu wyjazdu na front, a zamiast tego posłano na szkolenie radiotelegraficzne. Od tego momentu tajemnice komunikacji radiowej zapewniały zajęcie dla umysłu, jednakże w duszy skrywał niebezpieczny zamysł – przywrócenie niepodległości Polski. Gdy Niemcy ogarnęły zamęt i chaos, nadszedł czas działania. Polscy przywódcy przejęli władzę w Warszawie. Administracja cywilna w zaborze pruskim nie mogła funkcjonować bez poparcia ludności polskiej. Dla zachowania porządku w Posen, czyli Poznaniu, potrzebna była polska Gwardia Ludowa. Maksymilian Ciężki został wybrany do miejscowej Rady Żołnierskiej. To mógł być początek końca niemieckiego panowania w zaborze pruskim.
Zabór pruski był złowrogim widmem przeszłości, a w Polsce historia ma zgubny zwyczaj powtarzać się. W roku 1918 na horyzoncie majaczyła kolejna konferencja pokojowa. Poprzednia nie przyniosła Polsce nic dobrego. W listopadzie 1814 r., po pokonaniu Napoleona Bonaparte, w Wiedniu zebrał się kongres. Ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych wicehrabia Castlereagh uważał, że znalazł rozwiązanie „kwestii polskiej”: odtworzenie Królestwa Polskiego. Tymczasem Rosja była zainteresowana zdobyciem Krakowa i Torunia, mimo że te ważne miasta znajdowały się głęboko w austriackiej i pruskiej strefie wpływów (i nie miały nic wspólnego z pokonaną Francją). Car Aleksander I był jednakże człowiekiem rozsądnym. Zamiast upierać się przy Krakowie i Toruniu, zadowolił się tytułem króla Polski. Castlereagh powinien być z tego powodu szczęśliwy. Brytyjski minister od dawna powtarzał, że pragnie odbudowy Polski. Wszystko więc skończyło się dobrze.
Jak się jednak okazało, Królestwo Polskie nie obejmowało wielu polskich terytoriów, gdyż wielkie połacie dawnych ziem polskich pozostały w granicach Austrii i Prus oraz Cesarstwa Rosyjskiego, poza granicami nowego królestwa. Królestwo nie miało też szerokiej autonomii. W roku 1830 i 1863 wybuchły powstania przeciwko ustanowionym przez Rosjan rządom. Po drugim z nich car Aleksander II miał już dość narodowego niezadowolenia. Polskie instytucje zostały zlikwidowane, administracja w języku polskim stopniowo zniesiona. Car „zrzekł się obowiązków” króla polskiego, co oznaczało wcielenie królestwa do Rosji; do 1874 roku Polska przestała istnieć. Jak powiedział ówczesny francuski satyryk, określenie „w Polsce” stało się tożsame z „nigdzie”.
Polska mogłaby pozostać w niebycie, gdyby nie mężczyzna z wąsem. W roku 1918 wąsy były modne, ale te wąsy były znane na całym świecie. Zwisały, teatralnie obfite, z wyzywającą swobodą. Były symbolem. Definiowały ruch wyzwoleńczy, identyfikowały człowieka, którego Polacy nie widzieli często na oczy, a którego znali jedynie z radia. Miały też wymiar bardzo przyziemny – zasłaniały ubytki w uzębieniu pozostałe po ciosie kolbą karabinu zadanym przez strażnika na syberyjskim zesłaniu w 1887 r. W kraju podzielonym i rządzonym przez trzy mocarstwa nie było wielu możliwości wychowania przywódców nowej rzeczpospolitej. Jeden wszakże się wyróżniał: nieprzejednanie wrogi wobec Rosji działacz lewicowy niestrudzenie pracujący na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości, jeśli trzeba, przy użyciu siły. To właśnie on nosił te wąsy. Nazywał się Józef Piłsudski i w 1918 r.przebywał w niemieckim więzieniu w Magdeburgu. Jednakże jego strażnicy zdawali sobie sprawę, że przetrzymują przyszłą głowę państwa, i nie pragnęli rządzić w Warszawie, gdzie od ponad stu lat władali Rosjanie. Chodziło jedynie o pozyskanie Piłsudskiego i może też odrodzonej Polski dla swej sprawy, tak by nie stała się marionetką ententy. Nikt więc nie był zaskoczony, gdy 8 listopada 1918 r. Piłsudskiego zwolniono z internowania i podstawiono mu pociąg specjalny, by udał się do Warszawy, gdzie „władza leżała na ulicy”. W kilka dni Piłsudski zdołał bezkrwawo zapanować nad tworzącymi się zrębami demokratycznych rządów. Odrodziła się Rzeczpospolita Polska.
Ale nie objęła ona krainy nazywanej przez Polaków Wielkopolską, zmienionego przez Niemców w Prowincję Poznańską obszaru, z którego pochodził Maksymilian Ciężki. Mimo nazwy i znaczenia Wielkopolsce groziło pozostanie poza granicami odrodzonego państwa polskiego. Dzielenie rządów z Niemcami nie działało. Atmosfera była napięta, niemieckie panowanie zaczęło słabnąć, prowincja dojrzewała do zmiany. Należało jedynie dać sygnał.
26 grudnia 1918 r. Poznań odwiedził bardzo ważny człowiek i wygłosił przemówienie w centrum miasta. Był to Ignacy Jan Paderewski, światowej sławy pianista i rzecznik polskich praw. Jego dokładne słowa nie są ważne: słuchacze doskonale zrozumieli przekaz płynący między wierszami. Nazajutrz wybuchło powstanie wielkopolskie. Oddział Ciężkiego zajął poznański dworzec. Jego kolejnym zadaniem było opanowanie pobliskiego miasta Wronki. Udało się to bez trudu i rozlewu krwi, w innych miejscach jednakże nie szło tak łatwo. Niemcy zaczęli się bronić. Właśnie wtedy, gdy Wielkopolska potrzebowała każdego zdolnego do noszenia broni, Ciężkiego powaliły problemy z płucami. Sfrustrowany i bezczynny, Ciężki cierpiał na liście chorych, wreszcie jednak przypomniał sobie o swoim doświadczeniu radiotelegrafisty. W Poznaniu, na północ od Starego Miasta, w początkach XIX wieku Prusacy wznieśli duże fortyfikacje. Wysiedlono mieszkańców dwóch wsi, ale ich związana z winoroślą historia przetrwała w nazwie fortu, mimo że miejscowi nazywali go Cytadelą. W roku 1903 Fort Winiary został wyposażony w stację telegraficzną, która teraz znalazła się w polskich rękach. 2 kwietnia 1919 r. Maksymilian Ciężki znalazł się w poznańskiej jednostce radiowej stacjonującej w Cytadeli1.
Tam poznał innego radiotelegrafistę, wciąż jeszcze nastolatka. Antoni Palluth dopiero co ukończył szkołę i należał do tych młodych ludzi, którzy pragnęli wziąć w swe ręce przyszłość kraju – czyli, innymi słowy, wyrzucić Niemców ze swojej ojczyzny. Jednakże Pallutha do udziału w powstaniu pchała nie tylko duma narodowa. Jego zadania dokładnie odpowiadały jego zdolnościom i zainteresowaniom.
Antoni Palluth potrafił zdziałać cuda. W telegrafii bezprzewodowej było coś niezwykłego. Powietrze przesycone było niewidzialnymi, niesłyszalnymi, niewyczuwalnymi wiadomościami. Jednak przy użyciu nowoczesnego sprzętu można było zmusić powietrze, by zdradziło swoje sekrety. Wśród trzasków i szumów tła dawało się usłyszeć rytmiczne piski alfabetu Morse’a. Niekiedy nie sposób było utrzymać długość fali, czasami zaś zawodziły urządzenia. Przy złej pogodzie usłyszenie sygnałów było wyzwaniem. Palluth wszakże dbał o swoje urządzenia, a te reagowały na jego talent. Antoni Palluth był wyśmienitym inżynierem radioelektronikiem.

* Rozejm w Compiegne podpisała delegacja republiki – przyp. tłum.



Warte uwagi