Wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies) w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem ze strony. Stosowane przez nas pliki typu cookies umożliwiają: utrzymanie sesji Klienta (także po zalogowaniu), dzięki której Klient nie musi na każdej podstronie serwisu ponownie się logować oraz dostosowanie serwisu do potrzeb odwiedzających oraz innych osób korzystających z serwisu; tworzenie statystyk oglądalności podstron serwisu, personalizacji przekazów marketingowych, zapewnienie bezpieczeństwa i niezawodności działania serwisu. Możesz wyłączyć ten mechanizm w dowolnym momencie w ustawieniach przeglądarki. Więcej tutaj. Zamknij

logo kdk.pl
Testy Tech Historia Prawo Felietony Gazeta ikona szukaj
Testy Tech Historia Prawo Felietony Ekomoto Inspiracje KATALOG FIRM Cennik logo KATALOG dla kierowców SZUKAJ





wywiad

Żelazny plan na jazdę - wywiad z Rafałem Sonik



Rafał Sonik

Jeszcze kilka lat temu niewielu spodziewało się, że największy polski sukces w Rajdzie Dakar zostanie osiągnięty na quadzie. Rafał Sonik potrafił jednak wyciągać wnioski z każdego kolejnego startu, przez co podczas następnych wizyt w Ameryce Południowej był coraz lepszy, aż w końcu udało mu się rozprawić z – jak wielu sądziło – „niepokonywalnymi” rywalami z lokalnych terenów. W rozmowie z nami krakowianin opowiedział o kulisach tegorocznego Dakaru i czynnikach, które pozwoliły na tak wielki sukces.

Wygrałeś Dakar, więc można powiedzieć, że jesteś na szczycie tego, co można osiągnąć w rajdach cross-country. Jakie masz teraz plany na dalszą karierę?
Rafał Sonik: Z jednej strony – tak, z drugiej – można pobijać kolejne rekordy. Myślę, że fajnie by było, gdyby udało mi się poprawić statystyki wyśrubowane przez Sebastiena
Loeba – w moim przypadku byłoby to dziesięciokrotne wygranie Pucharu Świata.

Jakie są twoje priorytety bezpośrednio do Dakarze?
Nie stać się gwiazdorem tylko jeszcze lepszym zawodnikiem. Niestety niektórzy nasi sportowcy tak mieli, że po dojściu do maksymalnego poziomu, dawali się ponieść sławie i popularności. Chciałbym zmienić percepcję w tym względzie i pokazać, że ogromny sukces, po którym teoretycznie nie można już osiągnąć niczego więcej, może być motywatorem do bycia jeszcze lepszym. To jest tak, że jeśli z dołu patrzy się na górę, na którą chce się wejść, to widać tylko ją. Kiedy jednak się jest już na szczycie, to widać, że dalej są jeszcze inne wzgórza i miejsca, w których można się znaleźć. Trzeba wtedy wyznaczyć sobie nowy cel – dla mnie to jeszcze cięższy trening.

Wcześniej też trzymałeś się tego sposobu myślenia?
Tak, chciałem być coraz lepszy i lepszy, by ostatecznie walczyć o zwycięstwo w Dakarze. Na wcześniejszych etapach motywowała mnie też chęć dokonania niemożliwego – pokonania lokalnych kierowców, którzy są niesamowicie mocni w Dakarze.

Co jest przyczyną ich siły?
Od 2009 roku coraz więcej zawodników z tego rejonu ściga się w Dakarze i w zasadzie całe życie sportowe tych kierowców obraca się wokół tego rajdu. Quady mają tam wieloletnią tradycję, która z powodu sytuacji ekonomicznej rozwinęła się znacznie szybciej niż w przypadku samochodów czy motocykli. Jednośladów praktycznie tam nie było, a rajdy rzadko pojawiały się w tamtym regionie.

Ale w końcu Rajdowe Mistrzostwa Świata od dawna rywalizują w Argentynie.
Tak, ale trzeba pamiętać, że lokalni zawodnicy praktycznie nie mają sukcesów w rajdach. Inne sporty motorowe są słabo rozwinięte, a zawodów quadowych w Argentynie jest bardzo dużo, gdzie startują ich wszystkie rodzaje i przeszło setka zawodników. Od niedawna jest też tam „Dakar Series”– zawody autoryzowane przez organizatora Rajdu Dakar, Amaury Sport Organisation (A.S.O), która reklamuje je hasłem – naucz się jeździć Dakar. Oczywiście trasa tych imprez często pokrywa się z odcinkami głównego rajdu.

Rozumiem, że taka seria powstała ze względów komercyjnych?
Tak, organizator rajdu musi zapłacić A.S.O jakieś 200 tysięcy dolarów za licencję. Podobnie jak Atakama Rally, który w zeszłym roku po raz pierwszy znalazł się w kalendarzu FIM – serii, w której ja jeżdżę. Wszystko po to, żeby reklamować swoją imprezę pod hasłem Dakaru i dobrego przygotowania do niego. To wszystko sprawia, że lokalni zawodnicy nie dość, że mają wieloletnie tradycje, to jeszcze są szkoleni i edukowani, aby lepiej walczyć w Dakarze. Poza tym po sukcesach braci Patronelli wszyscy zobaczyli, że bycie w czołówce na quadach sprawia, iż zawodnik staje się bohaterem narodowym – takim chilijskim czy argentyńskim Adamem Małyszem. To nie tylko zmienia pozycję w społeczeństwie, ale także zupełnie zmienia strukturę sponsorską i wiąże się z dużymi pieniędzmi.

Zatem lokalni zawodnicy ostro się przygotowują do kolejnych edycji Dakaru?
Oczywiście, zwłaszcza że jest to największe stałe wydarzenie sportowe w Ameryce Południowej. To absolutny highlight, który ma także ogromny prestiż

polityczny, gdyż wiele rządów i polityków bezpośrednio wspiera rozgrywanie Dakaru.

Mocno wpływa to na szanse przyjezdnych?
Można powiedzieć, że z tych powodów rywalizacja w naszej klasie jest podporządkowana Ameryce Południowej. Generalnie Europejczycy mają coraz trudniej, szczególnie że kibice mocno pomagają zawodnikom chociażby tym, że są fantastycznie skomunikowani z zespołami. W takim Rajdzie Monte Carlo jak auto wypadnie poza trasę, to niewiele kibic może zrobić, co najwyżej wypchnąć rajdówkę z rowu. Tymczasem z quadem na trasie można zrobić wszystko. Z jednej strony dlatego, że jest to prosta konstrukcja, a z drugiej – przez popularność tego sportu w tym regionie. Na trasie rajdu jest wielu ludzi, którzy mają ze sobą cywilne quady na przyczepach i są chętni do pomocy. Sam w 2009 roku, na dojazdówce przez Andy kupowałem koło od grupki ludzi, którzy przyjechali swoimi quadami oglądać rajd. Z tym wiążą się też nie do końca dobre aspekty, co było widać podczas dziesiątego oesu. Na trasie zawodnik nie może przyjąć żadnej pomocy od osób nieuczestniczących w rajdzie. Dlatego cała czołówka zawsze stara się stanąć jak najdalej kibiców, jeśli coś się psuje – aby przez przypadek nie zostać zdyskwalifikowanym za nielegalną pomoc. „Lokalesi” natomiast zawsze wjeżdżają w tłum, który ich otacza, a w nim wyłania się grupka, która zna się na mechanice i wiedzą, nad czym pracować i pewnie mają pod ręką części. Najlepszym dowodem na to była transmisja ze wspomnianego wcześniej odcinka, gdzie Ignacio Casale miał problemy, wjechał w tłum i zamiast odganiać kibiców, to zakrył ręką kamerę Eurosportu. Oni tam nie mają takiego podejścia jak my i nie wzbraniają się przed rzeczami, które nie są legalne. To jednak powoli jest coraz bardziej niebezpieczne, bo nawet jak oficjalne kamery czegoś nie zauważą, to teraz wszyscy mają telefony i na pewno ktoś coś takiego nakręci i zaraz wrzuci do Internetu. Trzeba jednak pamiętać, że to też działa w dwie strony i kibice potrafią informować zespół, gdzie jest zawodnik oraz z czym ma problem, a później ekipa podjeżdża w miejsce, w którym nikogo nie ma i pomaga. To już jest jednak bardziej skomplikowane.

Kibice pomagają tylko lokalnym czy również zagranicznym zawodnikom?
Gdybyśmy chcieli, to pewnie nam też by pomogli. Na pewno jednak nie ma z nimi problemów i nie rzucają w nas kamieniami. Ja pomagam sobie jednak kibicami w legalny sposób, gdyż oni często zachowują się jak kamerzyści organizatora. Pamiętasz wypadek Sainza z 2009 roku, kiedy to spadł z urwiska? Kamerzyści wiedzieli, że tam może coś się stać i na to czekali. Co więcej, kiedy nadjeżdżał Luc Alphand, to w ogóle nie zareagowali i dopiero Sainz zaczął krzyczeć, że trzeba go ostrzec, bo zaraz na nich wpadnie.

Rafał Sonik Rafał Sonik














Marzec 2015

Rozmawiał: Wojciech Garbarz
Zdjęcia: Rafał Sonik, Poland National Team


Tekst pochodzi z poniższego numeru miesięcznika motoryzacyjnego:


POBIERZ NUMER




Warte uwagi